O „pożytkach” z OFE dla prywatyzacji i „szkodach”, jakie ich faktyczna likwidacja przyniosła dla Węgier.
13.09.2013 09:16 GOSC.PL
„Rzeczpospolita” przyjęła jednoznacznie negatywne stanowisko wobec zmian w OFE proponowanych przez rząd i co chwila zasypuje nas kolejnymi argumentami na rzecz swojej linii. Jej prawo przekonywać czytelników do swoich poglądów. Jednak czasem mam wrażenie, że niektóre z jej argumentów są co najmniej dyskusyjne.
Przedstawię dwa przykłady. Dziś „Rzeczpospolita” straszy nas, że faktyczna likwidacja OFE to cios dla dalszej prywatyzacji w Polsce. Marcin Piasecki porównuje propozycję rządu wręcz do upadku banku Lehman Brothers, który zapoczątkował największy od 70 lat kryzys finansowy w USA (i nie tylko). OFE bowiem były jednym z największych inwestorów giełdowych. - Fundusze potrafiły obejmować nawet po kilkadziesiąt procent emisji, wręcz ratowały cały proces wejścia na giełdę. Co będzie z PKP Cargo? Ze sprzedażą przez Skarb kolejnych pakietów akcji PKO BP czy PZU? – pyta dziennikarz.
Pojęcie prywatyzacji urosło w Polsce do rangi niepodważalnego dogmatu. Po latach centralnie planowanej gospodarki, w której środki produkcji miały z założenia należeć do państwa, transformacja musiała zawierać także prywatyzację (a także uwłaszczenie i reprywatyzację, które niestety zaniedbano). Ale równie ważne, jak sama decyzja o odejściu od dotychczasowego modelu własnościowego, było to, jak ono się odbywa. Czy rzeczywiście uwłaszczanie się peerelowskich dyrektorów na majątku prowadzonych przez siebie zakładów wypełniało znamiona sensownej prywatyzacji? Albo sprzedaż państwowej Telekomunikacji Polskiej innej firmie państwowej, tyle że z Francji?
A jak jest z udziałem OFE w prywatyzacji? W skrócie wygląda to tak: OFE otrzymują za pośrednictwem ZUS nasze pieniądze, które później w różnych formach inwestuje. Część z nas mogła pod koniec lat 90-tych zdecydować, czy chce korzystać z ich usług, ale większość nie. To za te pieniądze kupowane są przez OFE akcje prywatyzowanych firm. Zasila je nie kapitał zagraniczny, ale jak najbardziej krajowy (upada więc argument „inwestycji zagranicznych”, choć same polskie inwestycje także mają swoje plusy), ściągnięty de facto w formie podatku, który, gdyby nie widzialna ręka państwa, prawdopodobnie popłynąłby gdzie indziej. Państwo pomagało firmom prywatnym w wykupie państwowej własności za nasze pieniądze. Czy ten mechanizm to sensowna forma prywatyzacji?
Pojawia się argument, że gdy ubezpieczeni odpłyną z OFE, nastąpi tąpnięcie na giełdzie. OFE będą miały mniej pieniędzy do inwestowania, będą musiały sprzedawać posiadane akcje, co wywoła spadek cen. A ja się zastanawiam, czy przypadkiem to wszystko nastąpi dlatego, że wcześniej wpompowano – za pośrednictwem OFE – w giełdę sztucznie zawyżoną sumę pieniędzy? Nie mamy do czynienia z bańką spekulacyjną, za którą – przy wszystkich swych wadach – akurat ten rząd nie odpowiada?
Z argumentami pana Piaseckiego można dyskutować, z moimi także. Trudniej jest jednak rozmawiać z ekonomistą ING Węgrem Andreasem Balatonim, zaproszonym na łamy „Rzeczpospolitej” w celu wyjaśnienia czytelnikom, jaki wpływ faktyczna likwidacja OFE miała na gospodarkę Madziarów. - Reformy Orbana niewiele dały - mówi ekonomista. - Rząd liczył na to, że nacjonalizacja obniży dług publiczny w stosunku do PKB, ale to się nie udało z powodu dużej ekspansji [sic!] fiskalnej. Można powiedzieć, że przejęcie aktywów OFE sfinansowało obniżkę VAT - dodaje.
No cóż, na miejscu przedstawiciela firmy prowadzącej jeszcze do niedawna przymusowe OFE na Węgrzech (i w Polsce) też bym płakał za utraconymi prowizjami, które sfinansowały niższe codzienne wydatki szerokiej rzeszy Węgrów. Pan Balatoni jest niestety w tej kwestii nieodpowiednim autorytetem: jest stroną w sprawie. Równie dobrze można by zapytać o skutki reform Fideszu samego Orbana. Efekt byłby ten sam, choć oczywiście wektor inny.
Stefan Sękowski