Amerykanie nie potrzebują dowodów. Oni mają „zdrowy rozsądek”.
09.09.2013 13:53 GOSC.PL
W jaki sposób Amerykanie podejmują decyzję ws. uderzenia na Syrię? Na podstawie „nie sądzenia”, „dochodzenia do wniosku” i „zdrowego rozsądku”.
Znamy już wypowiedzi Baracka Obamy o tym, że strona amerykańska zbadała dowody i „nie sądzi”, aby siły opozycji w Syrii posiadały broń chemiczną lub środki jej przenoszenia. „Doszliśmy do wniosku, że to syryjski rząd użył broni chemicznej”, powiedział z poważną miną prezydent poważnego mocarstwa.
Teraz kolejną „podstawę” do interwencji wyłożył bliski współpracownik prezydenta, szef sztabu Białego Domu Denis McDonough. W wywiadzie dla CNN przyznał, że nie ma „absolutnie niepodważalnych, wykluczających wszelkie wątpliwości dowodów” odpowiedzialności władz Syrii za atak chemiczny z dnia 21 sierpnia. Jednocześnie zaznaczył, na winę rządu w Damaszku wskazuje... zdrowy rozsądek.
To tylko potwierdza, że za ewentualną akcją zbrojną (na której ewidentnie zależy np. Izraelowi, który chce pozbyć się Assada, sojusznika Iranu) stoją zupełnie inne racje niż niewątpliwa tragedia ofiar ataku chemicznego.
Tragedia nie mniejsza jednak niż ta, która dotknęła dotąd dziesiątki tysięcy zabitych w tym konflikcie, nie licząc setek tysięcy (w tym chrześcijan) uchodźców. Z trafną, choć gorzką ironią, skomentował to Jan Techau, szef think tanku Carnegie Europe: „Jeśli przytłaczająca liczba 100 tysięcy zabitych od początku konfliktu nie jest wystarczająco moralnie przekonująca do tego, by podjąć akcję, dlaczego kolejne 1400 osób ma robić wielką różnicę; dlatego, że zostały one zagazowane, a nie jak dotąd zastrzelone, zadźgane, torturowane, zabite w eksplozji, powieszone lub zmasakrowane w inny sposób?
Nikt nie przedstawił przekonującego uzasadnienia wyjaśniającego dlaczego broń chemiczna jest źródłem mniej godnej śmierci niż pocisk moździerzowy. Moralne oburzanie się w tej sytuacji jest cyniczne”, uważa Techau. Dodajmy, cyniczne tym bardziej, że – jak już pisałem niedawno – to Amerykanie właśnie użyli białego fosforu w 2004 roku w Faludży. Różnica z Syrią jest taka, że tu nie ma jednak pewności, kto tej broni użył (co przyznał sam doradca Obamy). W Faludży jak było, wiadomo od dawna.
Jacek Dziedzina