Zaczęła przełożeństwo z nakazem remontu w ręku. Nikt nie pytał, czy zna się na prawie budowlanym.
Od Wielkiego Czwartku 2009 r. ząbkowickie klaryski zamieniły na co dzień wyciszony i rozmodlony klasztor w plac budowy z głośnymi maszynami, betoniarką przy drzwiach celi i wszechobecnym pyłem. Dwa miesiące wcześniej o obejrzenie popękanego sklepienia w kościele poprosiły specjalistę, który po oględzinach zwrócił się do konserwatora zabytków z pismem, że kościół się po prostu wali. Nadzór budowlany potwierdził obawy i wyłączył z użytku nawę główną, opatrując ją tabliczką: „Budynek grozi zawaleniem. Zakaz przebywania.” – Historia trzech lat remontów to zadziwiające pasmo cudów. Rozpoczęłam kadencję z projektem budowlanym, nakazem remontu sklepień i kosztorysem na 550 tys. zł. I nie było nic więcej. Może niezupełnie, bo z ufnością modliłyśmy się. Aż strach pomyśleć, ile pieniędzy przerzuciłyśmy z miejsca na miejsce – opowiada o początkach zmagań matka Barbara od Baranka Bożego, ksieni sióstr klarysek. I jeśli ktoś wątpi w siłę i sens modlitwy, to klasztor mniszek jest właściwym miejscem, by przyjść i usłyszeć o zadziwiającej logice cudów, kiedy nie wiadomo skąd pojawiają się ludzie, którzy bezinteresownie pomagają, porażki okazują się błogosławieństwem, a z góry przegrane sytuacje mają pomyślne zakończenie – i to nawet z naddatkiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Aleksandra Wolnik