Jeszcze kilka miesięcy temu o tym, że Amerykanie podsłuchują wszystko i wszystkich, wiedzieli nieliczni. Dzięki rewelacjom, jakie ujawnił pracujący dla wywiadu amerykański informatyk Edward Snowden, dzisiaj wie o tym każdy. No i to jest kłopot.
Kłopot nie polega na tym, że niemiecka kanclerz Angela Merkel z prasy dowiedziała się, że jej przedsiębiorców, urzędników i polityków podsłuchują amerykańskie służby specjalne. Ani na tym, że Amerykanie widzą, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami najwyższych brukselskich gabinetów. Kłopot w tym, że zdali sobie z tego sprawę wyborcy. W Berlinie, Londynie, Warszawie, ale także w innych demokratycznych stolicach. Politycy tam urzędujący muszą udawać zaskoczonych, zgorszonych albo oburzonych, bo znacznie łatwiej w tej sprawie grać niedoinformowanego czy wręcz naiwnego, niż tłumaczyć się z bierności. To, że Amerykanie podsłuchują, czytają e-maile czy mają pełny wgląd w to, co dzieje się w internecie, nie powinno nikogo zaskakiwać. Każdy kraj, który miałby takie możliwości techniczne, robiłby to samo. No tyle tylko, że większość takich możliwości nie ma.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek