Jak Bóg spełnił moje największe marzenie

Gdy kończyłam podstawówkę, czyli miałam ok. 15 lat, to zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak wielu małżeństwom nie żyje się ze sobą dobrze. Czy można się kochać przez lata całe?

Zaczęłam pochłaniać książki, które mi wpadały w ręce na ten temat. W tym czasie znalazłam się w Ruchu Światło-Życie. I tam też wiele dowiedziałam się na tematy męsko-damskie. Bardzo pragnęłam szczęśliwego małżeństw. Zaczęłam się modlić, prosząc Jezusa Miłosiernego o dobrego męża. I tak, mając 17 lat, zostałam zaproszona przez chłopaka, którego znałam tylko z widzenia - z innej grupy oazowej - na 18-tkę do jego kolegi. Nikogo tam nie znałam i zgodziłam się, chociaż byłam wtedy bardzo nieśmiała. I tak zaczęliśmy się spotykać. Ślub wzięliśmy dopiero po prawie 7 latach, bo chcieliśmy być samodzielni, gdy będziemy już małżeństwem. Mąż, którego mi dał Pan Bóg jest wspaniałym, dobrym mężem i tatą.

Gdy byliśmy na modlitwie wstawienniczej o uzdrowienie trójki naszych dzieci z alergii - On zapewnił nas przez osób modlące się nad nami o wielkim darze jedności, wzajemnej miłości, mądrości rodzicielskiej. I o tym, że Jego miłość jest większa niż nasza zaradność. Przez cały czas modlitwy łzy płynęły mi strumieniami. Doświadczałam takiej wielkiej, troskliwej miłości Boga, mojego Tatusia.

Planowaliśmy mieć trójkę dzieci. Wszystko tak po ludzku mieliśmy w tym poukładane. Ja zajmowałam się domem, tylko Krzyś pracował zawodowo. Na ten czas mieliśmy oszczędności, żeby było z czego dokładać, jak by nie wystarczyło pensji. Mieszkanie mamy takie, że z trójką dzieci można się jeszcze jakoś zmieścić. I gdy najmłodsze dziecko miało 3 lata, był moment, że zastanawialiśmy się, czy nie spodziewam się kolejnego dziecka. Krzyś mówi: - Pomódlmy się. I otwieramy słowa psalmu: "Małżonka twoja jak płodny szczep winny, synowie twoi jak sadzonki oliwki wokół twojego stołu". No to utwierdziliśmy się, że wobec tego dziecko już sobie we mnie rośnie. Jednak okazało się, że nie. Ale to słowo nie dawało nam spokoju. Przecież Pan Bóg nie rzuca słów na wiatr.

Przez kilka miesięcy z tym słowem chodziliśmy, modliliśmy się, rozmawialiśmy ze znajomymi. Czwórka dzieci to duża zmiana. Trzeba kupić duży samochód, w mieszkaniu robi się ciasno, a widoków na finansowe zmiany nie widać. Ale mimo tego wszystkiego rozeznaliśmy, że Bóg chce nam dać kolejne dziecko. I poczęło się, choć nie tak od razu. Jednak w 6 tygodniu poroniłam... No i nie wiedzieliśmy, o co chodzi? Może jednak się pomyliliśmy? A tu w następnym cyklu - niespodzianka - noszę w sobie dziecko (nie staraliśmy się o nie i poczęło się w czasie, w którym nie powinno dojść do poczęcia). Przed świętami Bożego Narodzenia urodziła się Dorotka. W międzyczasie z różnych źródeł znalazły się pieniądze na większy samochód. Chociaż nie jesteśmy osobami szczególnie zaradnymi - wolimy stracić, niż zaryzykować - to nigdy jak dotąd, przy oszczędnym życiu, nie brakowało nam pieniędzy.

Teraz Dorotka ma 3 lata, powoli myślałam, co teraz dalej, może jakaś praca - żeby odciążyć męża? A tu okazało się, że Pan Bóg dał nam następne dziecko. I przypomniało się nam, że ponad 2 lata wcześniej w czasie pielgrzymki rodzin w kalwaryjskim sanktuarium maryjnym, nieznajomy nam mężczyzna powiedział nam, że będzie się modlił o syna dla nas, bo podoba mu się nasza rodzina i rodziny wielodzietne w ogóle. A jeszcze się nie zdarzyło, żeby Maryja go nie wysłuchała, jak o coś prosi przed Jej obrazem. No to jeszcze tylko poprosiliśmy, żeby o dom dla nas się pomodlił.

Ciekawe, czy to syn. Na szczęście jeszcze jedno miejsce w samochodzie mamy. Ciekawe, co z tym domem nasz Ojciec zamierza? Na razie napisaliśmy list do św. Józefa, bo on czasem takie sprawy załatwia. I ufamy Bogu, że Jego plan dla naszego życia jest super, nawet jak czasem jest pod górkę.
O takim życiu, takiej rodzinie marzyłam...

Pozdrawiam

Renata Błachut

« 1 »
TAGI: