O walce zdeterminowanych rodziców, strachu ministerstwa i braku politycznych planów z Tomaszem Elbanowskim, twórcą akcji „Ratuj Maluchy”
Agata Puścikowska: Czuje się Pan zmęczony ciągłą walką?
Tomasz Elbanowski: To rodzice małych dzieci czują się zmęczeni bzdurną reformą, szamotaniną, która trwa pięć lat. A jej końca nie widać. Widzą sprzeczne decyzje, chaos, drastyczne oszczędności na ich dzieciach. Zlikwidowano w ostatnim czasie aż 800 szkół, tnie się nawet etaty w przedszkolach integracyjnych. Propaganda natomiast wmawia, że wszystko jest pięknie i wspaniale.
Pytam o Pana osobiste zmęczenie. O zmęczenie Pana żony, z którą pracujecie razem w Fundacji Rzecznik Praw Rodziców. Walka trwa, poparcie społeczne dla was jest gigantyczne. A Ministerstwo Edukacji ani drgnie. To może frustrować.
Cieszymy się, że nasze argumenty są obecne i mocno słyszalne w debacie publicznej. Przed naszą akcją w ogóle nie było dyskusji na temat wczesnej edukacji dzieci. Była tylko propaganda. Obecnie trwa dyskusja, argumenty przeciwko obowiązkowi szkolnemu 6-latków docierają do ludzi. Reformy nie chcą ani rodzice, ani nauczyciele, ani zdecydowana większość społeczeństwa. Dzięki naszemu wspólnemu sprzeciwowi rodzice blisko 2 mln dzieci z roczników 2003–2007 mieli wolny wybór – między zerówką i pierwszą klasą. Gdyby nie protest rodziców, wszystkie te dzieci, niezależnie od predyspozycji, chęci, wylądowałyby w szkole. Prywatnie też mam powód do radości, bo dwoje moich dzieci mogło zostać w przedszkolu.
Nie obawia się Pan, że kiedyś ten pluralizm wymiany opinii się skończy? Że będziecie musieli nagle… zniknąć z debaty?
Nie wydaje mi się. Staramy się być merytoryczni, całkowicie dystansujemy się od partyjnych sporów. Mówimy o konkretach, przygotowujemy raporty. Oczywiście pojawiają się próby upolitycznienia nas, ale jesteśmy na to odporni. Działamy po swojemu, bez politycznych kontekstów. Taka ciekawostka: w ostatnim czasie próbowano połączyć nas ze… Smoleńskiem. Widać wyraźnie ogromną nerwowość po drugiej stronie. Jak nie ma argumentów, to zaczyna się pozamerytoryczna przepychanka. Przykre tylko, że przez atak na akcję „Ratuj Maluchy”, atakuje się ogromną większość polskich rodziców, którzy nie zgadzają się na reformę edukacji.
Ministerstwo się boi?
Rzeczywistość szkolna wokół nas przemawia po prostu przeciw ministerstwu i jego pomysłom. W klasach pierwszych jest coraz mniej 6-latków, bo rodzice robią wszystko, by przed takim „dobrem” swoje dzieci uchronić. Nie chcą przemocy, zaburzeń emocjonalnych, przepełnionych klas itd. I popatrzmy, co się będzie działo niedługo, gdy rocznik 2008 (najliczniejszy od lat) jako dzieci 6-letnie wejdzie we wrześniu 2014 r. do narzuconej przez ministerstwo klasy pierwszej. Ponieważ dzieci z rocznika 2008 jest bardzo dużo, a do nich dołączą dzieci starsze, które nie poszły do pierwszej klasy jako 6-latki, zacznie się wielki bałagan! Kroi się kompletne szaleństwo: ogromne przepełnienie klas pierwszych 6-latkami z rocznika 2008 i 7-latkami z rocznika 2007. A tym samym przepełnienie szkół. Wiemy, że dyrektorzy placówek już taką wizją są przerażeni. Rodzice więc działają: angażują się w zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum edukacyjne. Akcję prowadzimy na stronie rzecznikrodzicow.pl.
A ministerstwo idzie w zaparte!
Obecnie trwają rekrutacje do klas pierwszych. Ministerstwo ma być może jeszcze nadzieję, że przymusi rodziców do posłania 6-letnich dzieci do szkoły. Jednak już wiadomo, że tam, gdzie rekrutacje się skończyły, np. w Warszawie, Poznaniu, rodzice zapisali do pierwszych klas jeszcze mniej 6-latków niż rok i dwa lata temu. Dlatego MEN rozpoczęło nową formę propagandy, jaką są spoty reklamujące reformę. Spoty, które kosztowały miliony złotych. Moim zdaniem, pomysł jest skazany z góry na niepowodzenie. I w końcu ministerstwo będzie znów musiało zmienić wytyczne. Proszę sobie przypomnieć: była minister edukacji Katarzyna Hall w ostatnim miesiącu urzędowania zaczęła inaczej mówić o reformie. I w końcu zmieniła ustalony na 2012 r. sztywny termin obowiązkowej klasy pierwszej dla 6-latków. O tamtym terminie nikt już nie pamięta, nie ma też w rządzie pani minister Hall…
Jest Pan optymistą jednak…
Jestem pewien, że rząd się z reformy wycofa. Ministerstwo ugnie się pod naciskiem opinii publicznej, statystyk, a także rzeczywistości szkolnej. Tym bardziej że rok później będą wybory, których partia rządząca nie ma szans wygrać, jeśli doprowadzi do jeszcze większego bałaganu w szkołach. Premier właśnie zapowiedział wyłom w reformie: obowiązkowo do pierwszej klasy mają iść 6-latki urodzone w pierwszej połowie 2008 r. Oczywiście to nie załatwia sprawy, będziemy walczyć dalej o całkowite wycofanie się z przymusu wczesnej edukacji.
Jeśli reforma wejdzie w życie, 17-letni absolwenci zawodówek wejdą na rynek pracy. Będą zapewne „rozchwytywani” przez pracodawców. A 14-latek, który ma wybrać liceum, dokona „świadomego” wyboru…
Już obecnie nawet 15-latkowie po gimnazjum mają problemy z wyborem liceum. Licea są całkowicie sprofilowane, zatraciły swój ogólnorozwojowy wymiar. Młodzież gimnazjalna wie, że od wyboru konkretnej klasy w liceum będzie potem zależała matura. A co za tym idzie, punkty w rekrutacji na wyższą uczelnię. Tymczasem tak młody człowiek najczęściej nie jest w stanie dokonać odpowiedniego wyboru na całe życie, bo przecież cały czas jego pasje, wizje przyszłości się kształtują. Dlatego jesteśmy zdania, że wczesną specjalizację 15-latków, a tym bardziej 14-latków, w ogóle należy zlikwidować i wrócić do ogólnego kształcenia w liceach. W referendum, o które zabiegamy, prócz pytania o 6-latki w szkołach chcemy też zadać pytanie dotyczące gimnazjów. Uważamy, że należy rozważyć ich likwidację i przywrócenie dawnego podziału na szkołę podstawową i średnią. Ale w tej kwestii musi wypowiedzieć się społeczeństwo, a nie tylko politycy. I musiałby to być stopniowy proces, nie kolejna rewolucja.
Zbieracie podpisy potrzebne do przeprowadzenia referendum. Do kiedy musicie zebrać wymagane 500 tys.?
Do 1 czerwca. Mamy ponad połowę i wiem, że do czerwca zbierzemy kolejne 250 tys. Akcja rozkręciła się szybko. Tysiące rodziców zbiera podpisy jako wolontariusze. W całej Polsce mamy 650 miejsc zbiórki i koordynatorów lokalnych. To pokazuje skalę determinacji rodzicielskiej. My rzuciliśmy hasło, rodzice wzięli sprawy w swoje ręce. Ich działania się radykalizują, bo docierają do nas głosy z całego kraju, że samorządy naciskane, by oszczędzać (6-latek w szkole to oszczędność), traktują rodziców przedmiotowo, wręcz agresywnie. Wiemy, że niektóre samorządy nagradzają premiami dyrektorów szkół i przedszkoli, którym udało się wysłać do szkoły jak najwięcej 6-latków. Docierają też do nas sygnały, że niektóre szkoły niemal wprost nie chcą przyjmować 6-latków do zerówek, choć przecież jest prawo wyboru. Rodzice widzą wokół siebie jedno, w telewizji słyszą drugie. Dlatego reklamy reformy działają na większość jak płachta na byka. Szczególnie gdy eksperta udaje, komercyjnie zaangażowana w popieranie MEN, telewizyjna pani pedagog, która poleca dzieciom jedzenie margaryny.
Was również w filmowych spotach wspierają znane postaci: Marcin Dorociński, Joanna Brodzik, Katarzyna Cichopek... Trudno było ich przekonać?
Aktorzy w większości zgłosili się sami. To również rodzice małych dzieci, więc są przeciw reformie. W spotach wystąpili społecznie. Koszty nakręcenia filmów pokryła społeczna zbiórka. No i zrobiliśmy to dosłownie sto razy taniej niż MEN. (śmiech)
Elbanowska na ministra edukacji, Elbanowski na ministra polityki społecznej (zajmujecie się przecież wspieraniem polityki prorodzinnej czy procederem zabierania dzieci rodzinom)!
O, dziękujemy bardzo. Ale od polityki, jak mówiłem, jesteśmy jak najdalej. Każdy ma swoje miejsce w przyrodzie. A my działamy dla rodziców, dla polskich dzieci, ale poza polityką partyjną. Czujemy się natomiast uczestnikami powstającego – paradoksalnie pod wpływem złych decyzji rządu – społeczeństwa obywatelskiego. I czujemy się zaszczyceni, że ten ruch przepływa przez nasze mieszkanie, które w ostatnim czasie jest niemal miejscem publicznym. Widzi to szóstka naszych dzieci, i też się uczy, że warto być aktywnym, że trzeba pomagać i być odpowiedzialnym za wspólną przyszłość. Nikt tego za nas nie zrobi.