Mimo że Sąd Apelacyjny w Krakowie przyjął dziś apelację złożoną przez Karolinę i Bartosza Bajkowskich, zdecydował, że troje ich dzieci pozostanie w domu dziecka.
W ten sposób po części uchylił zaskarżone postanowienie z dnia 30 stycznia br., na mocy którego władza rodzicielska państwa Bajkowskich została ograniczona, a dzieci (13-letni bliźniacy: Krzyś i Staś oraz 10-letni Piotrek) miały trafić w trybie natychmiastowym i bez pełnego rozpoznania dowodowego sprawy (!) do domu dziecka (w placówce przebywają od 6 marca).
Dziś sąd uznał, że w toku postępowania wystąpiły błędy proceduralne – drugą opinię psychologiczną sporządzoną przez Rodzinny Ośrodek Diagnostyczno-Konsultacyjny rodzice otrzymali dopiero na rozprawie sądowej (30 stycznia), a nie wcześniej, jak być powinno. W związku z tym państwo Bajkowscy nie mieli możliwości skonsultowania decyzji RODK nakazującej odebranie im dzieci z prawnikiem, a kolejne wydarzenia potoczyły się w lawinowym tempie.
Jednak mimo że sąd apelacyjny skierował właśnie sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd pierwszej instancji, to w ramach zabezpieczenia podtrzymał orzeczenie odnośnie do pozostawienia dzieci w domu dziecka do czasu prawomocnego zakończenia postępowania w sprawie.
Niestety, nie wiadomo jak długo to potrwa i ile czasu dzieci spędzą jeszcze w domu dziecka (prawdopodobnie kilka miesięcy – przyp. red.).
– Sąd musiał przyjąć apelację i uchylić wyrok, bowiem tak dalece naruszył zasady prawa procesowego, że pozbawił rodzinę prawa do obrony. Do 30 stycznia, kiedy sąd zdecydował o odebraniu rodzicom dzieci, nie zostali oni pouczeni o przysługujących im prawach i nie znali opinii RODK, w której była mowa o odebraniu dzieci i umieszczeniu ich w placówce opiekuńczej. Jednak mimo że wyrok został dziś unieważniony, to mamy sytuację paradoksalną, bo na mocy nieważnego wyroku dzieci muszą pozostać w domu dziecka – komentuje mecenas Barbara Sczaniecka, pełnomocnik rodziny.
– Przed dzisiejszą rozprawą staraliśmy się nie rozbudzać w dzieciach nadziei, że sprawa już się zakończy i wrócą do domu. Początkowo wierzyły, że w domu dziecka są tylko tymczasowo, jednak gdy sąd 20 marca odrzucił nasze zażalenie, dzieci powiedziały, że jednak koledzy z domu dziecka mieli rację, że stąd prędko się nie wychodzi. Z płaczem pytają też, dlaczego nikt nie bierze pod uwagę ich zdania. Nie potrafię im na to odpowiedzieć. Dziś, mimo że Rzecznik Praw Dziecka i prokuratura przychylali się do naszego wniosku o powrót chłopców do domu, sąd zdecydował, że muszą pozostać w domu dziecka – mówi w rozmowie z „Gościem” Bartosz Bajkowski.
– Pisemne uzasadnienie decyzji sądu będzie sporządzone w ciągu 14 dni. Dziś w ustnym uzasadnieniu sąd w mocny sposób podkreślił, że w rodzinie miała miejsce przemoc, która negatywnie odbijała się na rozwoju emocjonalnym dzieci. To prawda, że sąd wie o występowaniu przemocy do chwili zakończenia terapii, którą państwo Bajkowscy odbywali w Krakowskim Instytucie Psychoterapii prowadzonym przez Stowarzyszenie „Siemacha”, jednak podczas badań w RODK dzieci nie powiedziały, że jest to sprawa przeszła, że problem już nie istnieje. Dlatego dziś sąd uznał, że istnieje zagrożenie, iż gdyby dzieci wróciły do domu, przemoc nadal miałaby miejsce – mówi sędzia Waldemar Żurek, rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie.
– Sąd zauważył też, że kilkakrotnie proponował rodzicom spotkanie z psychologiem (ostatnio na początku kwietnia), jednak ci odmówili. Dla sądu oznacza to, że nie ma z ich strony woli współpracy, choć jednocześnie rodzice otrzymują wsparcie od polityków i mediów. Warunkiem tej współpracy jest podjęcie przez rodziców terapii – dodaje W. Żurek.
Przypomnijmy, że historia rodziny Bajkowskich, która doprowadziła do odebrania im dzieci, zaczęła się jesienią 2010 r. Wtedy rodzice zgłosili się (dobrowolnie) najpierw do poradni psychologicznej, a następnie (w listopadzie) do Krakowskiego Instytutu Psychoterapii (KIP). Potrzebowali pomocy w rozwiązaniu problemu, przez który ich synowie: bliźniacy Krzyś i Staś oraz nieco młodszy od ich Piotruś, nie lubili chodzić do szkoły. Oprócz tego małżonkowie chcieli też poprawić nieco relacje w rodzinie.
Do KIP Bajkowscy chodzili do marca 2012 r. W sumie odbyli tam piętnaście spotkań – siedem rodzinnych i osiem małżeńskich.
Pierwotny problem z czasem rozwiązał się samoistnie. Chłopcy – według opinii wydanej przez nauczycieli na wniosek sądu – chętnie chodzą do szkoły, są zadbani, lubią się uczyć (chodzą też na zajęcia dodatkowe), mają wysoką średnią ocen (od 4,3 do 4,6), a nawet startują w konkursach. Rodzice również cieszą się dobrą opinią ze strony nauczycielek synów. W czym więc problem?
Podczas terapii psychologów zaniepokoiło stosowanie przez rodziców kar fizycznych (terapia miała wypracować zastąpienie tzw. „klapsów” innymi metodami wychowawczymi) oraz stawianie dzieci w „sytuacjach nadmiernej – jak na ich wiek oraz możliwości rozwojowe – samodzielności i odpowiedzialności (np. podróż pociągiem bez opieki)”.
– Rozpoczynając terapię, założyliśmy, że podczas spotkań będziemy opowiadać wszystko to, co dzieje się u nas w domu, czyli całą prawdę. Chcieliśmy dobra dzieci i całej rodziny. Po drugiej stronie (terapeutów) założenie było jednak inne: że mówimy półprawdę, a problemy maskujemy – mówią Karolina i Bartosz Bajkowscy. – Nigdy nie znęcałem się nad synami. Wszystko, co robimy z żoną dla dzieci, wynika z troski i miłości – podkreśla B. Bajkowski. – Nie twierdzę, że nigdy nie dałem synom klapsa, np. wtedy, gdy nie chcieli się uczyć. Tylko raz młodszy syn dostał lanie, bo mimo poważnej rozmowy po tym, jak rzucał kamieniami w stronę przystanku tramwajowego i stojących tam ludzi, do „zabawy” powrócił. Powiedziałem o tym terapeucie – opowiada.
W marcu 2012 r., gdy Bajkowscy postanowili wycofać się z terapii, bo nie odpowiadała ich potrzebom, terapeuci Krakowskiego Instytutu Psychoterapii powiedzieli, że będą musieli skierować sprawę do sądu, bo rodzice stosują wobec dzieci przemoc fizyczną i psychiczną.
Terapeuci wnieśli do sądu rodzinnego wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego.
O sprawie pisaliśmy już w tekstach:
Monika Łącka