Niepełnosprawni i KSM grają wspólnie Dickensa. Ich "Opowieść wigilijna" zgromadziła pół tysiąca widzów.
Niedziela, dzień przed Sylwestrem. Aula przy jednym z tyskich kościołów wypełnia się po brzegi. Organizatorzy muszą dostawiać dodatkowe krzesła, a mimo to dla wielu widzów brakuje miejsc i całe widowisko obejrzą na stojąco. Sala jest zapełniona do ostatniego miejsca. Blisko pół tysiąca widzów. Jaki magnes ich tutaj przyciągnął? Może koncert jakiejś mainstreamowej gwiazdy? Albo występ znanego kabaretu? Nie. To grupa kilkunastu studentów, członków KSM-u z parafii bł. Karoliny w Tychach wraz z niepełnosprawnymi podopiecznymi wystawiają „Opowieść wigilijną”. Tutejszy KSM od dłuższego czasu prowadzi systematyczne zajęcia dla niepełnosprawnych. Jak to się zaczęło?
- Było to jakieś dwa lata temu. Z początku robiliśmy spotkania raz na kilka miesięcy, trzy razy w roku. Teraz organizujemy warsztaty co dwa tygodnie, w soboty – mówi ks. Marcin Palka, opiekun KSM i Duszpasterstwa Akademickiego u bł. Karoliny. - Są to różnego rodzaju zajęcia. Malowanie, rysowanie, śpiew, zabawy. Teraz wpadliśmy na to, żeby razem wystawić sztukę i chyba całkiem nieźle nam poszło. Myślę, że to nie jest ostatnie nasze przedstawienie.
Ks. Marcin w „Opowieści wigilijnej” zagrał uczciwego żebraka. Postać całkiem komiczną, która w podniosły klimat powieści Dickensa wprowadzała nieco humoru. Choć określenie „nieco” nie oddaje do końca atmosfery, jaka panowała w auli. Raz po raz gra aktorów była przerywana salwami śmiechu i burzami oklasków, bo scenariusz opowieści był całkiem uwspółcześniony, poprzetykany doskonałymi dialogami sytuacyjnymi oraz znanymi z popkultury motywami, choćby takimi jak koniec świata według Majów czy słynny przebój Abby „Money, money, money”. Ciekawym zabiegiem było przeplatanie akcji na scenie z fragmentami nagranych w plenerze filmów. – W czasie ich kręcenia zmarzliśmy strasznie – mówi Iza Burmer, reżyser całego przedsięwzięcia. - Musieliśmy mieć do tego odpowiednie warunki, na przykład śnieg. W tym czasie mrozy sięgały kilkunastu stopni, a niektóre ujęcia powtarzaliśmy wielokrotnie, więc nie było wcale łatwo.
W przygotowaniu spektaklu wzięło udział ponad 40 osób, z czego ponad połowę stanowiły osoby niepełnosprawne. Skąd pomysł wspólnego projektu? - Sami wyszli z tą propozycją, więc nie mogliśmy odmówić – podkreśla Iza.
- Próby nauczyły nas pokory. Trzeba było wiele cierpliwości, bo przygotowaniom towarzyszyło sporo napięć. Czasu nie mieliśmy za wiele, a pracy mnóstwo. W końcówce wszyscy denerwowali się na wszystkich, ale wzięliśmy trzy głębokie wdechy i daliśmy radę. Był to jednak czas radości i budowania wspólnoty między nami – dodaje Ula Glinka, odpowiedzialna za KSM.
To właśnie wydaje się najistotniejsze. Kiedy politycy podpisują przy błyskach fleszy dokumenty i konwencje przeciw wykluczeniu społecznemu osób niepełnosprawnych, zwykli ludzie działają w bardzo konkretny sposób. Dają swój czas i siły. Spotykają się nie tylko przy okazji spektakli czy warsztatów, ale też na urodzinowej kawie, czy zwyczajnie, bez okazji, tak po prostu. Jak równy z równym. To nie konwencje uzdrawiają społeczeństwo. Tylko ludzie.
Wojciech Teister