Zaangażowałam się emocjonalnie w sytuację „Agaty”, bo sama w czasach durnej młodości przeżyłam podobną historię. Moja rodzicielka wywierała presję, żebym przerwała ciążę i chociaż miałam nieco więcej lat jak ta dziewczynka, równie jak ona byłam bezradna.
Wróciły wspomnienia, a wraz z nimi żal, że w tamtym czasie nie było nikogo, kto by mi pomógł ocalić noszone w łonie dziecko. Kogoś, kto albo wytłumaczyłby mojej matce, że postępuje niegodziwie, albo zaproponował mi alternatywę - miejsce gdzie mogłabym się bezpiecznie schronić.
Skąd wiem, że dziewczynka nie chciała dokonać aborcji, że została do tego zmuszona? Mignęła mi wtedy w mediach informacja, że „Agata” prowadzi w sieci fotobloga i odszukałam go. Zobaczyłam, że ciąża nie pochodzi z gwałtu, jak zapewniała GW, ale jest owocem współżycia dwojga bardzo młodych ludzi, którzy zbyt wcześnie weszli w rejony zarezerwowane dla osób dorosłych.
Czytając wpisy i oglądając zdjęcia płakałam jak dziecko, bo - co jest bardzo trudno ująć w słowa - jakbym znalazła się na miejscu dziewczynki. Razem z nią przeżywałam chwile radości i zwątpienia - i.. bardzo pragnęłam, żeby nie podzieliła mojego losu. Widziałam, jak silna presja jest na nią wywierana ze strony tej, która z natury rzeczy powinna wspierać swoją córkę w przyjęciu na świat pochopnie poczętego życia.
Śledząc relacje w mainstreamowych mediach widziałam wyraźnie, jak manipulują prawdą, bo właśnie wpisy „Agaty” pokazywały, że maleństwo nie poczęło się z gwałtu, ale dlatego, iż „Krzyś nie lubi używać gumek”.
Ja zapłaciłam bardzo wysoką cenę za to, że uległam presji swojej mamy, byłam pewna, że i „Agata” też zapłaci, że jeżeli dokona aborcji, już nic w jej życiu nie będzie takie jak przedtem, że zostanie zniszczona jej osobowość. Bezsilnie zaciskałam pięści, widząc, jak lobby aborcyjne, mając na uwadze jedynie swój własny interes, robi wszystko, aby doszło do tej aborcji.
W końcu osiągnęli swoje - maleństwo zostało zabite.
Byłam pewna, że to już koniec - wydarzenia ostatnich dni pokazały, że jednak nie. Ze zdziwieniem, a następnie już z irytacją, czytałam triumf propagujących „aborcję na życzenie”, że ETPC przyznał „Agacie” i jej matce odszkodowanie. Nie kryję, iż wszystko się we mnie zagotowało. Zastanawiam się, dlaczego przedstawiciel rządu, zamiast bronić interesu państwa i wykazać, że pozywające Polskę osoby zwyczajnie kłamią, nie zrobił tego, narażając Skarb Państwa na utratę ponad 200 tys. zł? Udowodnienie kłamstwa nie było trudne, bo pomimo tego, że „Agata” skasowała swojego fotobloga (domyślam się, że zacierano ślady), to jednak nadal w archiwum Sądu w Lublinie znajdują się dokumenty świadczące, że dziewczynka tej aborcji nie chciała; że została umieszczona w placówce opiekuńczej zgodnie z prawem, dla jej dobra, żeby mogła podjąć samodzielną decyzję, bez ingerencji osób trzecich. Również w szpitalu lubelskim powinna być jeszcze karta choroby dziewczynki, a w niej jej oświadczenie, że na aborcję się nie zgadza. I wreszcie, można było porozmawiać z koleżankami z klasy (dotarcie do nich dla Urzędu nie było trudne), które „Agata” prosiła o pomoc, gdy chciała uratować dziecko. Jak to jest możliwe, iż dopuszczono do tego, aby Trybunał został wprowadzony w błąd, a skarżące kobiety mogły na śmierci nienarodzonego dziecka zrobić interes życia?
GW opublikowała apel Wojciecha Maziarskiego: „Terlikowski, oddaj kasę!” Czytamy tam: „Tomek - mówię do Terlikowskiego - wisisz nam kupę kasy. 30 tys. euro, które zapłaciliśmy jako zadośćuczynienie dla „Agaty”, 15 tys. euro dla jej mamy i 16 tys. zwrotu kosztów postępowania. Razem 61 tys. euro. Tak orzekł Europejski Trybunał Praw Człowieka. Tyle mamy zapłacić z naszych podatków za naruszenie praw dziewczyny, której w 2008 r. chciałeś uniemożliwić przeprowadzenie legalnej aborcji. Po obecnym kursie (4,13 zł za euro) wychodzi jakieś 250 tys. zł.. Ćwierć bańki...”.
Nie mogłam przeczytać całości artykułu, bo dostęp jest płatny, ale już sam zwiastun pokazuje, że w Polsce bardzo źle się dzieje. Już sama treść opublikowana w aspirującej do miana poważnej gazety - nie w tabloidzie - nie trzyma standardów przyzwoitości. Poza tym trudno jest przyjąć, że publicyści GW nie wiedzą, jakie były fakty; że nie wiedzą, iż strasburski Trybunał orzekał, mając przedstawione zafałszowane informacje.
Renata Manikowska