Demokracja, jak widać, wciąż żyje w Polakach.
Plac Trzech Krzyży z placem Zamkowym w Warszawie połączył 29 września marsz ponad 100 tys. niezwykle spokojnych ludzi. Ten spokój różnił ich od uczestników wielu innych demonstracji, na przykład w Madrycie i Barcelonie, a szczególnie od tych z 25 września. Wtedy tysiące ludzi przemaszerowalo przez centrum Madrytu pod parlament z transparentami: „Okupuj Kongres”, „Dymisja”, „Wynocha”, „Ręce w górze to nasza broń”. W języku polskich dziennikarzy była to typowa „roszczeniowa demonstracja roszczeniowych związków przeciwko słusznym cięciom budżetowym”. Hiszpańska policja użyła pałek, zatrzymano 15 osób, obrażenia odniosło 9, w tym policjant. W Warszawie maszerowało co najmniej 100 tys. osób, w tym tysiące związkowców z „Solidarności”, którzy, jak to związkowcy, bili w bębny i dęli w wuwuzele. Ale nie wydarzyło się nic, co wymagałoby interwencji policji. Maszerujący omijali uważnie kwietniki na rondzie de Gaulle’a, pochylali flagi, by nie naruszyć trakcji tramwajowej, zatrzymywali się, gdy ich o to proszono, i ruszali, gdy już było można. O pierwsze miejsce w moim prywatnym konkursie na „skrajną skrajność” rywalizowało hasło: „Lepiej być moherem niż Tuska frajerem” z przewrotnie dowcipnym: „Zdrajcy, sługusy Moskwy. Nie zdążycie przeskoczyć przez ogrodzenia ambasady rosyjskiej”. Nawet przedstawiciel policji, aspirant M. Mrozek, oświadczył, że nie odnotowano żadnych poważnych zdarzeń związanych z zakłócaniem ładu i porządku publicznego.
Może powodem spokoju była Msza św. na placu Trzech Krzyży, od której uczestnicy marszu zaczęli protest, bo przecież byli wśród nich związkowcy, co w języku polskich dziennikarzy znaczy: „roszczeniowi przeciwnicy modernizacji” (jak hiszpańscy) protestują przeciwko „słusznej” ustawie o przymusie pracy do 67. roku życia, domagając się „niesłusznego” ograniczenia umów śmieciowych i „niesłusznie” wyższej płacy minimalnej. Wszyscy razem, roszczeniowi czy nieroszczeniowi, usłyszeliśmy w homilii ks. prał. Walentego Królaka słowa o tradycji comiesięcznych Mszy św. za ojczyznę, celebrowanych przez bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, który przecież tej samej „Solidarności” uporczywie powtarzał: „zło dobrem zwyciężaj”.
Spokój demonstrujących wzmocniły także słowa o demokracji, która „bez Boga ma w sobie coś demonicznego”, oraz te, w których ks. prałat z szacunkiem wspominał o ogromnej liczbie problemów i trudnych spraw, przyniesionych i przywiezionych przez przybyszów z całej Polski. Dziwny i cierpliwy musi być naród, który tak spokojnie domaga się tak podstawowych rzeczy. A może Królewskim Traktem szli ludzie tak doświadczeni złą władzą, że trudno już ich wyprowadzić z równowagi.
W gęstym lesie biało-czerwonych flag, transparentów z regionalnymi emblematami NSZZ „Solidarność” oraz PiS przykuwały uwagę hasła, czasami poważne, czasami dowcipne: „Wolne media”, „Nie oddamy wam Telewizji Trwam”, „Kłamiecie rano, kłamiecie wieczorem”, „Trzeba być Polakiem, a nie Tuska Dworakiem”. Był także portret ks. kard. S. Wyszyńskiego i wiele, nieomal osobistych komunikatów ze stanu naszych narodowych i obywatelskich nastrojów. Maszerowano pod hasłem: „Obudź się, Polsko”, ale nie był to krzyk ani nawet wołanie, lecz pełna powagi prośba skierowana do rodaków. Na placu Zamkowym prezes PiS J. Kaczyński powiedział, że ten marsz pokazał siłę. A ja miałam wrażenie, że była to siła spokoju ludzi pewnych swoich racji. Powody nieprzyznania TV Trwam miejsca na multipleksie przekonują już tylko rządzących polityków oraz tych, którym niewiele trzeba do medialnego szczęścia. Także prawo NSZZ „Solidarność” do obrony praw pracowniczych i obywatelskich jest oczywiste, podobnie jak prawo szukania sojusznika w partii politycznej, która zamierza przynajmniej część tych postulatów spełnić. Jest tyle poważnych powodów, dla których trwanie rządu D. Tuska wydaje się absurdem, że trudno uwierzyć w racjonalność części komentarzy, które pojawiły się po marszu.
Lech Wałęsa był łaskaw powiedzieć: „Demonstracja ma charakter antydemokratyczny”, a W. Pawlak: „Dzisiaj potrzebna jest aktywność i współpraca, a nie awantury i demonstracje”. Ponieważ swojego czasu głosowałam w wyborach prezydenckich na L. Wałęsę, rozumiem, co muszą czuć wyborcy D. Tuska, gdy myślą o Amber Gold i OLT, a także gdy słyszą, co premier ma do powiedzenia w sprawie zamiany ciał ofiar tragedii smoleńskiej. Nie jest łatwo powiedzieć samemu sobie, że można było aż tak się pomylić. H. Domański, profesor socjologii z IFiS PAN, zauważył, że marsz „zasygnalizował, że polska sytuacja wymaga zasadniczych działań naprawczych, a jedyną siłą do tego zdolną jest PiS”. I nawet jeśli osobiście nie zgadza się z opinią uczestników marszu, to jednak dostrzega, że nie było dotąd tak licznej demonstracji, bo „sytuacja w Polsce się zmieniła. Jeśli nie podejmie się kroków zaradczych, to nastąpi katastrofa”. Inny komentator, dr W. Jabłoński, dostrzegł w marszu i siłę, i słabość. Siłą była niezwykła mobilizacja elektoratu, ale słabością – jego wciąż niewystarczająca do zmiany władzy liczebność.
Marsz był spokojny także dlatego, że zgodnie i bez konfliktów połączył trzy środowiska: walczących z wielką determinacją o TV Trwam, związkowców z NSZZ „Solidarność” oraz sympatyków opozycji, przede wszystkim Prawa i Sprawiedliwości oraz, zdecydowanie mniej licznych, Solidarnej Polski. Demokracja, jak widać, wciąż żyje w Polakach. Byłoby dobrze, gdyby jej obyczaje i reguły wróciły także do sejmu, rządu i Pałacu Prezydenta.
Barbara Fedyszak-Radziejowska