Inna wrażliwość

Niektórzy politycy w tych dniach powinni milczeć, ale wolą mówić. Niestety, głównie o sobie.

Jak komentować sytuację z zamienieniem szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej? Na pewno z zachowaniem taktu i zrozumieniem dla tego, co czują bliscy tragicznie zmarłych. W przypadku „mężów stanu”, którzy mają z tym problem, najlepiej byłoby w ogóle pomilczeć. Dlatego lepiej nawet ich nie pytać o zdanie, jeśli istnieje prawdopodobieństwo, że usłyszymy coś strasznego. A tak zazwyczaj jest w przypadku Lecha Wałęsy. Ale Monika Olejnik nie darowała sobie, choć elementarne wyczucie taktu powinno ją powstrzymać, gdy pytała w radiu „Zet” o ekshumację i drugi pogrzeb Anny Walentynowicz. 

„Bawmy się w to, pieniędzy mamy dużo, miliony wydajmy na wszystkich,  pięć razy będziemy chować, a było posłuchać Wałęsy, byśmy zrobili wspólną mogiłę, byłby wszystko okej” – wypalił były prezydent RP. Czy tych słów nie powinno się natychmiast skasować, wrzucić gdzieś w czarną dziurę? Nie, bo skoro już padły, to żyją w przestrzeni publicznej i należy się do nich odnieść. Lech Wałęsa nie stoi ponad normami społecznymi. Nie ma prawa w ten sposób obrażać pamięci zmarłych i przysparzać cierpień ich bliskim. I trzeba mu przypomnieć, kto w najnowszej historii kopał Polakom zbiorowe mogiły.

Dlaczego zatem słowa te przeszły bez mocnego echa? Przyjmijmy, że wolano je przemilczeć, niestety bardziej ze względu na szczególny immunitet obejmujący autora, niż osoby, które zranił. Choć trzeba także zakładać, że po prostu wiele osób przyjęło je obojętnie, czy wręcz z pewną akceptacją.

„To nie jest moja wrażliwość. Dla mnie nie ma znaczenia czy akurat tam leży to ciało i w jakim jest stanie” – powiedział na antenie TVN 24 Mikołaj Lizut. To zdanie (wcale nie tak odosobnione) potwierdzałoby tezę, że wielu z nas ma poważne problemy z empatią. Co więcej, chlubi się tym, mówiąc o innym (wyższym?) rodzaj wrażliwości. Wiąże się on nie tyle z próbą zrozumienia tego co przeżywają inni, co z moimi własnymi odczuciami. A są one w tej konkretnej sytuacji pełne zgorszenia i niesmaku. To rzeczywiście szczególny rodzaj wrażliwości, bazujący na estetyce, abstrahujący zaś od ludzkiego cierpienia.

Dwie różne wrażliwości – choć z innego porządku – zobaczyliśmy także w wydaniu najwyższych osób w państwie. Pani marszałek Ewa Kopacz nie ma problemu by patrzeć dziś w oczy rodzinom ofiar, mało tego, sama uważa się za ofiarę, bo swoje przeszła. Pytana, czy przeprosi bliskich Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej – Przyjałkowskiej za to, co zaszło, mówi o… sobie: „starałam się tak jak potrafię najlepiej, z całym sercem i całym wysiłkiem fizycznym, jaki potrafiłam z siebie wykrzesać; jeśli to wymaga przeprosin, to pozostawiam to do państwa oceny”.

Otóż przywódców nie ocenia się za serce i wysiłek fizyczny, ale za to, czy w chwili próby stanęli na wysokości zadania. I czy są w stanie ponosić odpowiedzialność za swoje błędy. To pewien elementarz. Ten sam, który premierowi kazał w Sejmie powiedzieć, że „odpowiedzialność nakazuje mu przeprosić wszystkie rodziny za udrękę i cierpienie wywołane nie tylko samą katastrofą, ale także z procedurami identyfikacyjnymi, a jak się okazuje także z powodu błędów”.

Gdybyż jeszcze premier na tych słowach zakończył…  

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Legutko