Europa jeszcze podtrzymuje powojenne status quo, Stany Zjednoczone wycofują się z nieudanych misji międzynarodowych. W poszukiwaniu państw odnoszących sukcesy porzućmy świat zachodni i spójrzmy daleko na wschód.
Gdy upadał Związek Sowiecki, wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu. Imperium zła rozpadło się na oczach świata, kończąc okres zimnej wojny. Stany Zjednoczone triumfowały. Amerykańscy teoretycy, z wpływowym politologiem Francisem Fukuyamą na czele, głosili „koniec historii”. Fukuyama wieszczył dynamiczną ekspansję wolnorynkowej demokracji jako ustroju politycznego, który przyjęty zostanie przez wszystkie państwa na naszym globie. Teoria opierała się na przekonaniu, że lepszego systemu ludzkość po prostu nie wymyśliła.
Dziś ta sama wolnorynkowa liberalna demokracja jest w Stanach Zjednoczonych i Europie poddawana powszechnej krytyce, jako system niewydolny i wynaturzony przez dyktat międzynarodowych korporacji. Chin nie ima się żaden kryzys, a zachodni obserwatorzy z zazdrością przyjmują kolejne informacje o chińskich sukcesach.
Chińska rewolucja
Wielki rozwój Państwa Środka zdominował nasze myślenie o kontynencie azjatyckim. Do Europejczyków powoli docierają historyczne fakty. Choćby taki, że zjednoczone Cesarstwo Chińskie powstało w 221 roku przed Chr. i od tego czasu trwało nieprzerwanie, kilka razy obejmując pozycję światowego lidera. Jeszcze w 1820 r. Chiny wytwarzały 30 proc. światowego PKB. Obecnie naszą fantazję rozbudzają informacje o ponad 30-milionowym metropolis Chongqing, chińskich pożyczkach, z których korzysta już cały świat, czy o kolejnych liniach metra, których w Pekinie będzie wkrótce ponad 20. Na amerykańskich uniwersytetach kierunki poświęcone Azji Wschodniej cieszą się olbrzymią popularnością, a atrakcyjne do niedawna kierunki dotyczące Rosji zaczynają się wyludniać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Łukasz Grajewski