Zmiany dokonujące się w świecie pociągają za sobą konieczność zmiany kościelnego stylu rządzenia, który ma być owocem dialogu - mówi o. Józef Augustyn SJ.
Chyba rzadko bierze się pod uwagę cierpienia, związane z przełożeństwem, na konflikty zwykliśmy patrzyć z punktu widzenia podwładnego, jego niezrozumienia, krzywd...
Przełożeństwo sprawowane odpowiedzialnie to często trud, niezrozumienie, samotność.
Jaki jest styl rządzenia przeważa dziś w Polsce? Bardziej "dekretowy" czy partnerski, dialogowy, zalecany przez Sobór Watykański?
Pokusa stosowania nacisku, manipulacji, przemocy, wykorzystania władzy dla siebie – to stara męska pokusa. A w Kościele rządzą mężczyźni. Na to nakłada się komunistyczny styl rządzenia, brutalnej maskulinarnej władzy, której byliśmy świadkami przez 44 lata. W komitetach centralnych „wspólnoty socjalistycznej” zasiadali praktycznie sami mężczyźni. I dzisiaj wielu tęskni za zamordyzmem. I to nie tylko starzy.
Zmiany dokonujące się w świecie pociągają za sobą konieczność zmiany stylu rządzenia, także w Kościele. Na Zachodzie w relacjach przełożony - podwładny jest więcej bezpośrednich relacji, dialogu, braterstwa, partnerstwa, mniej celebrowania wysokich funkcji. Ale i taki układ wymaga wielkiej wiary. Z drugiej strony inaczej rządzi wspólnotą, gdy liczy ona kilkanaście – kilkadziesiąt osób, a inaczej gdy liczy kilkaset. Gdy liczby są wysokie, bezpośrednie spotkanie i dialog wymaga od przełożonego więcej wysiłku, samozaparcia i hojności. Rozmawiałem kiedyś z biskupem Alaski, który miał w swojej diecezji siedmiu księży.
Przyznam, że coraz lepiej rozumiem przełożonych. W wielu sytuacjach głęboko im współczuję. Miewają sytuacje - po ludzku rzecz biorąc - bez wyjścia. Podwładny samowolny, a tym bardziej arogancki, to krzyż dla przełożonego. Gdy takiego zrobią przełożonym, staje się samowolny – tym razem jako przełożony.
Tym niemniej dziwię się niekiedy pewnym przełożonym, którzy praktycznie nie rozmawiają ze swoimi podwładnymi. To mogłoby być takie proste: zaprosić do siebie, porozmawiać, zapytać, wysłuchać. Niech wyleje swoje żale. Słuchanie rozżalonego podwładnego – to jeden z cięższych, ale istotnych obowiązków przełożonego. (Czuję to dobrze, ponieważ podobnie bywa w kierownictwie duchowym).
Pewnie za dużo narzekania w życiu codziennym i w mediach na przełożonych, jakby to oni byli winni wszystkiemu.
Bywam nieraz świadkiem pretensji wielu zakonników, zakonnic, księży, do przełożonych. Pretensje te nie wynikają zazwyczaj z przeciążenia pracą, z wielkich krzywd, nadużyć, ale z prostych niedomówień, małych nieporozumień, a nade wszystko z braku hojności i szlachetności, najpierw ze strony przełożonego, a potem ze strony podwładnego.
Posłuszeństwo wymaga szlachetności z obu stron. Wielu podwładnych przewrażliwionych na swoim punkcie reaguje alergicznie, gdy przełożony zmienia im funkcje, placówkę, zajęcia, nie da jakiegoś pozwolenia. Zmianę dyspozycji odbierają to jako krzywdę, brak szacunku, poniżenie. Na swoje usprawiedliwienie mówią: „Nawet nie powiedział mi o tym wcześniej; nawet mnie nie zapytał”.
To prawda, że wszyscy przyrzekaliśmy posłuszeństwo w Kościele. Ale mimo tego nie tracimy wolności, autonomii, poczucia godności. I do tych fundamentalnych wartości ludzkich winien odwoływać się przełożony, a nie tylko do przyrzeczenia posłuszeństwa. Żaden duchowny nie jest chodzącym ślubem posłuszeństwa, ale człowiekiem z krwi i kości. Pomimo przyrzeczeń, wszystkim w pewnych chwilach ciąży posłuszeństwo, tak przełożonym jak i podwładnym.
Jeżeli Jezus nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał, to i my możemy się nauczyć go jedynie w takich sposób. Często nie dorastamy do owego cierpienia i dlatego musimy sobie wzajemnie pomagać. Przełożony bardzo pomaga podwładnemu w posłuszeństwie, gdy rozmawia z nim szczerze, najpierw jako z bratem, a nie kimś, kto ma nad nim władzę.
Czy dostrzega Ojciec jakieś zmiany w stylu rządzenia?
Mamy trochę mniej powołań. Każde wystąpienie księdza, zakonnika, zakonnicy, niepokoi. Musielibyśmy być zatraceńcami, aby nie pytać: Dlaczego występują? Oskarżanie odchodzących jest ślepą ulicą. Takie sytuacje to trudna lekcja dla wspólnoty i przełożonego. Trzeba więc pytać, jaki klimat panuje we wspólnocie? Czy wystarczająco pomagamy słabszym, mniej odpornym?
Tak więc idziemy w kierunku dialogu?
Chrystus, Głowa Kościoła, żąda od nas nieustannego nawrócenia. W Kościele musimy ze sobą rozmawiać, rozmawiać i raz jeszcze rozmawiać. Rozmawiać w duchu wiary, troski o naszą posługę, wzajemnej życzliwości, współczucia, zrozumienia, miłosierdzia.
Przełożony winien upominać pewnych podwładnych. Zanim upomni kogokolwiek, winien go wysłuchać „do końca”, jak Chrystus umiłował nas „do końca”. Przełożony, który bez wysłuchania upomina surowo, często nieświadomie krzywdzi. Wysłuchanie jest znakiem szacunku, miłosierdzia, braterskiej pomocy. Ale i przełożony zobowiązany jest w sumieniu do przyjmowania krytycznych uwag swojej wspólnoty o sobie. Będzie to dla niego wielką pomocą, aby z czasem nie stał się samowolny, uparty.
Warłam Szałamow, łagiernik, który spędził na Kołymie dwadzieścia lat, mawiał, że władza to trucizna i jad. Gdy ktoś się nią zarazi, jest zgubiony. Jedynym ratunkiem jest wówczas uznanie nad sobą „Wyższej Władzy”. Wszyscy mający jakąkolwiek władzę nad innymi winni odwoływać się nieustannie do Najwyższej Władzy, bo każda władza pochodzi od Boga. „Nie miałbyś nade mną żadnej władzy, gdyby ci nie była dana z góry” – powiedział Jezus do tchórzliwego Piłata, którego mianował przecież rzymski cezar uzurpujący sobie boską władzę.
Zbyt wiele energii poświęcamy w naszych relacjach przełożeni – podwładni na trawienie złych emocji, drobne nieporozumienia, urażoną dumę. Tracimy wtedy z oczu istotę naszego posłannictwa. Przez złe funkcjonowanie posłuszeństwa w Kościele marnuje się bardzo wiele dobra. Wszyscy wspólnie winniśmy się odwoływać się do Tego, w Imię Którego jesteśmy we wspólnocie Kościoła: jako przełożeni i jako podwładni.
Rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz