Prezydentem Egiptu został członek Bractwa Muzułmańskiego, organizacji, której głównym celem jest stworzenie zjednoczonego państwa islamskiego. Te ambicje nie ograniczają się tylko do krajów arabskich.
Przez dłuższy czas Bractwo nie mogło działać legalnie. Jego liderzy całe lata spędzili w więzieniach, a szczególnie mocno prześladowane było w pierwszych latach dyktatury Hosniego Mubaraka. Zła reputacja ciągnęła się za Bractwem od 1954 r., kiedy przeprowadziło nieudany zamach na prezydenta Nassera. W 1981 r. kolejny zamach był już udany – prezydent Sadat został zabity, a jego następcą został właśnie Mubarak, który nie chciał dopuścić do powtórzenia się tego scenariusza, dlatego represje wobec Bractwa uznał za niezbędne środki prewencyjne. Bracia tymczasem, choć nieoficjalnie, konsekwentnie budowali w społeczeństwie podstawy zaufania do swojej organizacji, m.in. przez sieć pomocy społecznej na różnych szczeblach. Ich wygrana w pierwszych wyborach od obalenia Mubaraka, najpierw parlamentarnych, teraz prezydenckich, jest wymiernym rezultatem tej pracy u podstaw. I jednocześnie potwierdzeniem skuteczności obranej przez Braci metody.Były lider organizacji, Mahdi Akif, na pytanie, czy Bractwo dąży do objęcia władzy politycznej, odpowiadał: „Gdy wszystkie kobiety zaczną nosić hidżab, a wszyscy mężczyźni zapuszczą brody, wtedy sami przyjdą prosić, bym został ich przywódcą”. Jeśli ktoś na Zachodzie łudzi się jeszcze, że obalenie dyktatora sprawi, że Egipt stanie się nowoczesną demokracją, bo prezydentem został „umiarkowany islamista” z Bractwa Mohamed Mursi, to powyższy cytat powinien dać mu dużo do myślenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina