Jeszcze dwadzieścia lat temu szpital położniczy był strefą matek. Dziś ojcowie czują się w nim jak u siebie. Słusznie?
Adam Wyrzykowski z Warszawy, ojciec trzech córek, w tym trzymiesięcznej Dorotki, nie wyobraża sobie innego scenariusza: gdy żona Agata zaczyna rodzić, starsze dzieci zostają pod opieką babci. A małżonkowie do szpitala jadą razem, i razem przyjmują kolejnego potomka. – Od początku byliśmy zdecydowani na poród rodzinny. To nawet nie był przedmiot decyzji czy specjalnych dyskusji: oboje tego pragnęliśmy – opowiada Adam. – Dla mnie, faceta na porodówce, najtrudniejsze zawsze jest zaufanie nieznajomym osobom, od których… bardzo dużo zależy. Jednak na szczęście personel medyczny okazał się miły i profesjonalny. Wśród zaprzyjaźnionych z Wyrzykowskimi rodzin chyba nie ma takich, które „rodziłyby” osobno. Koledzy kolegom opowiadają, jak było, jakie to wielkie przeżycie: nowa jakość więzi z matką i dzieckiem. – Wydaje mi się, że obecność męża, ojca dziecka przy porodzie to stan całkowicie naturalny. Mąż kochający swoją żonę chce ją wspierać w trudnych i ważnych chwilach. Na szczęście rozumie to coraz więcej panów – twierdzi Adam. – Być może w swoistym boomie na porody rodzinne jest i trochę mody. Jednak w tym przypadku moda pomaga niezdecydowanym podjąć trafną decyzję.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska