Na marzec zaplanowano kolejne prace nad projektami ustawy bioetycznej. Politolodzy i media twierdzą, że to po to tylko by odwrócić uwagę od reformy emerytalnej. Większej bzdury dawno nie czytałam.
22.02.2012 13:41 GOSC.PL
Dziwią mnie zatem komentarze politologów, że niby sejm zabiera się za bioetykę, bo to temat zastępczy, że ucieczka od debaty o emerytury. Albo jeszcze, że to próba zbudowania siły kontra Palikot i jego „genialne” pomysły. Na litość! Polska powinna płacić słone kary za brak regulacji bioetycznych, a szczególnie dotyczących in vitro. Przystępując do Unii Europejskiej zobowiązaliśmy się do wprowadzenia stosownych ustaw do 2006 r.! A UE ciągle powtarza, że od tego czasu naliczane są odsetki! Poza tym łamiemy całą masę międzynarodowych umów, takich jak Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych z 1966 r., gdzie mowa o tym, iż embrion to istota ludzka i przysługują jej prawa, czy Powszechąa Deklarację o Genomie Ludzkim, a także naszą Konstytucję. Ponadto jesteśmy jedynym krajem w Europie, który nie ma żadnych regulacji prawnych dotyczących sztucznego zapłodnienia pozaustrojowego, badań na ludzkich embrionach. Jeśli więc politolodzy i dziennikarze piszą, że przewidziane marcowe prace nad in vitro to zapchajdziura, to wykazują się najwyższym stopniem ignorancji i powierzchowności.
Trudno też dłużej tolerować panującą w Polsce absolutną wolną amerykankę w tak istotnej sprawie jak ludzkie życie! Można u nas produkować masowo dzieci, wylewać je ze ściekami do zlewu, mrozić, bawić się w eugenikę. Nikt niczego nie kontroluje, biznes kwitnie. I nikogo to nie obchodzi. Obstrukcja polityczna jest tu akurat zrozumiała – kto by chciał nadstawiać karku i strzelać samobójczego gola? Trochę martwi mnie, że Komisja ds. bioetyki przy Konferencji Episkopatu Polski, która co prawda zbiera się regularnie, ostatnie oświadczenie wydała w marcu 2010 r. Że nikt pięścią w stół nie uderza, nie pobudza sumień polityków. Milczenie jest symptomem przyzwolenia. A my, katolicy, nie możemy, nie wolno nam milczeć, jeśli codziennie zagładzie ulegają tysiące istnień ludzkich. Nie możemy spokojnie patrzeć na to, jak obok gwałci się Pana Boga! Bo in vitro łamie przykazanie pierwsze i piąte.
Z doniesień wynika (takie trochę zmanipulowane doniesienia), że spore poparcie może mieć w sejmie projekt Kidawy Błońskiej. Posłanka PO chce, by proceder in vitro był dopuszczalny dla par niemałżeńskich (a więc i homoseksualnych?) i samotnych kobiet. „In vitro nie będzie metodą stosowaną na zawołanie – twierdzi Kidawa-Błońska – tylko dla tych, którzy z powodu zdiagnozowanej niepłodności przeszli długotrwałe leczenie”. To ma być jedyne „surowe” obostrzenie w projekcie. Kidawa Błońska jednak zastrzega, że w sejmie nie będzie jak na razie zgody na refundację in vitro z budżetu państwa. I dodaje: „refundacja to jest następny krok. Nie można dawać pieniędzy, kiedy nie jest uporządkowany system”. Właśnie.
Boję się, że jeśli nie zmobilizujemy sił i argumentów, powtórzy się u nas włoski scenariusz: dać palce – chcą ręki. Projekt Rococo Buttiglionego, który we Włoszech ograniczał ilość tworzenia i wszczepiania embrionów ludzkich do organizmu matki do dwóch, po kilku latach zliberalizowano. Okazało się, że statystyki lecą na łeb na szyję. Że in vitro w takim scenariuszu jest nieskuteczne. Jedyne wyjście to in vitro zakazać całkowicie.
Joanna Bątkiewicz-Brożek