Wczoraj zmarł prof. Andrzej Szczeklik. Jego pacjent, Czesław Miłosz, którego nie raz ratował od śmierci, namawiał go do napisania książki o sztuce umierania. Teraz sam Profesor poznał tę sztukę.
Kiedyś podczas rozmowy powiedział mi, że podoba mu się tomik Urszuli Kozioł o wymownym tytule - „Przelotem”. I jak się okazuje On też był tu „przelotem”. Jak wielu innych przed nim i po nim. A jednak za każdym razem ta „przelotność” budzi trwogę i zdziwienie. Specjalista od płuc i serca zmarł, jak podają – na zapalenie płuc i zawał serca w wieku 74 lat.
Mijający tydzień można by nazwać „czarnym tygodniem” dla Krakowa, bo właśnie z tym miastem byli związani i Wisława Szymborska, i prof. Andrzej Szczeklik. Nie wiem czy prof. Andrzej Szczeklik leczył Noblistkę, ale pod swoją opieką w Klinice Chorób Wewnętrznych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie miał Czesława Miłosza i sporą część elity intelektualnej, nie tylko z grodu pod Wawelem. Kiedy ostatnio widzieliśmy się w Krakowie podczas Festiwalu Czesława Miłosza, w którym uczestniczył, jako wierny admirator twórczości autora „Drugiej przestrzeni”, wydał mi się jakiś wewnętrznie smutny. To było takie moje subiektywne odczucie, ale wielokrotnie przychodziła mi na myśl twarz tego nie wyglądającego staro mężczyzny, w której zobaczyłam cień utrudzenia. W swojej książce „Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny” , wydanej w 2007, a przetłumaczonej na angielski, niemiecki, hiszpański, węgierski, litewski, Profesor pisał, że wobec śmierci, ale i wielu chorób, nawet najbardziej wykształcony i doświadczony lekarz pozostaje bezradny. Dziś pozostajemy bezradni wobec informacji o odejściu tego lekarza ciał, ale i dusz.
Prof. Andrzej Szczeklik był człowiekiem wyjątkowym. Łączył w sobie zamiłowanie do medycyny z miłością do piękna czyli szeroko pojętej sztuki. Jako medyk kierował II Katedrą Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego ojciec Edward był twórcą wielkiej szkoły interny. Lekarzami byli też dwaj stryjowie i są - dwaj synowie. W 1975 r. przedstawił teorię rozwoju częstej postaci astmy oskrzelowej, tzw. aspirynowej. Rok później wstrzyknął sobie i przyjacielowi prof. Ryszardowi Gryglewskiemu prostacyklinę, która okazała się pomocna w leczeniu zwężenia tętnic, choroby Bürgera i nadciśnienia płucnego. W 1997 r. dostał pierwszą nagrodę pisma "Lancet" za odkrycie genetycznego podłoża astmy oskrzelowej. Rok później został członkiem honorowym Royal College of Physicians w Londynie za odkrycie zaburzeń krzepnięcia krwi w chorobach serca i otrzymał nagrodę główną Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Opublikował ponad 600 prac w najważniejszych czasopismach medycznych i wydał kilka podręczników.
Z drugiej strony był artystą. Uważał, że sztuka, bardziej niż teologia czy filozofia, pozwala odsłonić rąbek tajemnicy istnienia. - Fantastycznie rozszerza horyzonty – powiedział mi. - Gdybyśmy rozumowali tylko stricte biologicznie, biochemicznie, czy biofizycznie to byłby to tylko jeden, mocno ograniczony sposób widzenia świata. Sztuka przydaje mu nowe wymiary. A „monochromatyczne” widzenie czyni wielobarwnym. Pisał książki, grał na pianinie, był melomanem. Urządzał cykliczne koncerty dla przyjaciół. Bo więzi z przyjaciółmi i pacjentami były dla Niego najważniejsze. Pamiętam, jak kilka lat temu na „swoim” oddziale szpitalnym zorganizował jubileusz naszego kolegi - poruszającego się na wózku Janusza Szubera – poety z Sanoka, który był jego pacjentem. „Po prostu chciał mu sprawić radość” – mówili zebrani.
Medycynę uważał za sztukę. - W praktyce lekarskiej nie powinno się zapominać o sztuce – mówił mi. - O tym, żeby rozmawiać z chorym, tworzyć więź, na której buduje się wzajemne zaufanie. Powiedzmy, że przychodzi pani do mnie z problemem, a ja mówię, że jest kilka rozwiązań. Summa summarum pani decyzja będzie zależała od tego, jakie ma pani do mnie zaufanie. Nie tylko w książce „Kore” zadawał sobie pytanie o duszę. Gdzie jest umiejscowiona, co się z nią dzieje, kiedy chory trwa w śpiączce, gdzie wędruje gdy umieramy. Czy tak, jak chciał badający ją lekarz z Massachusetts - Duncan MacDougall, waży 21 gramów, tyle co kromka chleba? - Biologia i medycyna poszły na łatwiznę – mówił mi. - Skoro nie potrafią materialnie uchwycić duszy, to ją gdzieś usuwają, albo zastępują nierównoznacznymi określeniami.
Wiedział, że w nauce ważniejsze jest stawianie pytań niż udzielanie odpowiedzi: - Stale trzeba mieć świadomość, że otaczają nas rzeczy niezwykłe, zadziwiające, tajemnicze, dużo poezji, na którą trzeba się otworzyć. Poeta irlandzki, Seamus Heaney w jednym z wierszy zachęca, żeby „dać wiarę cudom”. Sam prof. Andrzej Szczeklik starał się, żeby na ile się da – w swoich pacjentach podsycać „cud życia”.
Nie mogę zakończyć tego wspomnienia niczym innym jak cytatem z Niego samego: „Jeżeli w człowieku było coś pięknego, to pozostanie w jego wierszach, czynach, albo jako najjaśniejszy promień w pamięci najbliższych.” Można więc być pewnym, że Profesor z nami pozostanie.
Barbara Gruszka-Zych