Narciarz najlepszym przyjacielem świstaka

Ilekroć polscy ekologowie podnoszą kolejny protest przeciw zwiększeniu przepustowości - ale tylko w okresie zimowym - kolejki linowej na Kasprowy Wierch, tylekroć przypomina mi się barwna opowieść, jaką usłyszałem kilka lat temu od pochodzącego z naszego kraju pracownika słynnej stacji narciarskiej Espace Killy we francuskich Alpach.

Był on niepomiernie zdziwiony, kiedy usłyszał ode mnie, że walczący o dobre warunki życia i jak najlepsze samopoczucie świstaków polscy działacze organizacji, zajmujących się ochroną przyrody, za największe zagrożenie dla nich uważają narciarzy. Na dowód, że jest to z gruntu nieprawdziwa opinia, polecił mi dokładnie śledzić wystającą już spod śniegu (było to na przełomie kwietnia i maja) ziemię pod wyciągami krzesełkowymi.

Jadąc do góry, zastosowałem się do tej rady. Co zobaczyłem? Mnóstwo świstaków, swobodnie biegających pod liną, stających słupka, grzebiących w dość miękkiej już o tej porze roku glebie, unoszących pyszczki ku górze. Nie wyglądały na zestresowane, ani w żaden sposób zaniepokojone sunącymi nad ich głowami dziwnymi dwunożnymi istotami z przypiętymi do nóg deskami.     

Kiedy zjechałem do dolnej stacji wyciągu, podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z rodakiem.     
- No widzi pan - uśmiechnął się szeroko. - Są świstaki? Są. Przeszkadzają im narciarze? Nie przeszkadzają, bo zjeżdżają po śniegu, a one urządziły sobie mieszkania w najbezpieczniejszych miejscach, czyli pod samą liną. Nie tylko nikt im tam nie zrobi krzywdy, ale w dodatku mogą jeszcze liczyć na darmowe pożywienie, bo co pewien czas ktoś im coś litościwie zrzuci z krzesełka. Widział pan, jakie są dorodne, jakie grube, jak dobrze odżywione?

- Widziałem. I w ogóle nie boją się ludzi?

- A czego mają się bać? Przecież żaden narciarz nie poluje na nie. Cała turystyczna infrastruktura znakomicie wtopiła się w przyrodę. A wie pan, dlaczego są takie tłuste, chociaż dopiero niedawno się obudziły i powinny być wychudzone po zimowym śnie? Bo to właśnie narciarze dokarmiają je, a wieczorami i wczesnymi rankami mogą sobie zejść niżej i bezpiecznie buszować po obrzeżach stacji, znajdując pełno jedzenia. Zrobiły się już nawet wybredne.   

- Przyzwyczaiły się do towarzystwa ludzi, prawie jak tatrzańskie niedźwiedzie, które niefrasobliwie i niezbyt mądrzy polscy turyści wręcz rozpuścili.   

- Słusznie. Ale jest jeszcze jeden powód. Od kiedy wybudowali tu tyle wyciągów i powstało na dole miasteczko, zniknęli naturalni wrogowie świstaków, czyli drapieżne ptactwo. Przecież żaden orzeł ani sokół nie zapuści się w tak gęsto zaludniony rejon. Świstaki są więc prawdziwymi beneficjentami narciarstwa. Doszło do tego, że mnożą się tu bardziej niż tam, gdzie nie ma miłośników białego szaleństwa. We wszystkich stacjach narciarskich ich populacja zwiększyła się w ostatnich latach do tego stopnia, że trzeba je chwytać i przewozić w inne tereny, w które rzadziej zapuszczają się ludzie. Inaczej całkiem by się tu rozleniwiły i za bardzo rozpleniły. Co jakiś czas wywozi się je więc w inne rejony Alp, żeby nie oszalały z nadmiaru szczęścia i z powodu zbyt łatwych warunków życiowych. No widzi pan, co kraj to obyczaj - skwitował swą opowieść mój rozmówca z Espace Killy.

Ile razy widzę więc teraz naszych ekologów, przykuwających się w poczuciu walki o słuszną sprawę do podpór kolejki linowej na Kasprowy Wierch w obronie świstaków, tylekroć przypomina mi się jego opowieść.

Czyżby nasi obrońcy przyrody nie znali alpejskich doświadczeń? A może dobrze o nich wiedzą, tylko liczą na to, że takiej świadomości nie posiadają jeszcze Polacy i dlatego pozwalają sobie na różne formy protestów, nie mających - jak się okazuje - wiele wspólnego z autentyczną dbałością o stan rodzimej natury.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jerzy Bukowski