Człowiekowi, raz na jakiś czas, potrzebna jest pustynia.
Dawno temu ktoś bardzo mądry wymyślił, że człowiekowi, raz na jakiś czas, potrzebna jest pustynia. Tylko co zrobić, gdy akurat do najbliższej Sahary daleko, a obowiązki domowo-‑pracownicze nie pozwalają na upustynnienie życia? A poza tym bądźmy szczerzy: my, ludzie czynu, wcale nie chcemy dobrowolnie tej pustyni szukać. Na szczęście życie czasem samo skazuje na pustynię. Jeśli nie piaskową, to białą i zimną.
Kilka dni z dziećmi w małej wsi na Podhalu. Biaaało. Bardzo biaaało. I sypie cały czas. Ktoś w Warszawce narzekał, że brak mu śniegu? A niech sobie tutaj przyjedzie: można brać na eksport i wywozić tirami. Najpierw, przez godzinę czy dwie, jest bardzo fajnie: taka sympatyczna, biała zmiana. Ale po dobie optyka się zbiela. Zmienia znaczy. Bo to wygląda tak: ubrać gromadę, rozebrać gromadę, założyć buty, wysuszyć buty, kombinezon się zepsuł, rękawiczki zgubiły... Chwila zabawy w metrowym śniegu (dzieci ledwie widać), a po powrocie z górki – powtórka. Ubrać gromadę, rozebrać gromadę, założyć buty...
I nie ma chwili ani siły na obejrzenie wiadomości i zrobienie rytualnego dla dziennikarza internetowego przeglądu prasy. Po dwóch czy trzech dniach białego życia człowiek jakoś dziwnie się czuje: czegoś brak. Ale białe odcięcie działa, na szczęście, jak najlepszy odwyk od świata, który w pewnej chwili staje się jakby mało ważny, drugoplanowy. By w końcu wydawać się zupełnie nieistotny. Tymczasem sen wyraźnie się poprawia, nastrój również, a utrzymywany przez wiele miesięcy poziom adrenaliny łagodnie opada. I wygładza sposób patrzenia na dzieci, samą siebie i innych ludzi. Jest radośniej, spokojniej.
Jakoś... prawdziwiej. Śnieżny tydzień bez sieci, bez wiadomości to taka potrzebna, biała pustynia. Tyle że urlop to tylko kilka dni... Więc powrót. I obowiązki. Pierwszy przegląd prasy, pierwsze wiadomości. Tego zabili, ale uciekł. Ten nie uciekł, więc go też zabili. A tamten chciał zabić, więc się udało uciec. Czy coś w tym stylu. W natłoku wiadomości najradośniejsza to ta, że internauci pozdrawiają premiera tak intensywnie i z oddaniem, iż niechcący zablokowali mu stronę internetową. Taki wybuch ciepłych uczuć do ekipy rządzącej, jak twierdzi pan Graś. Tak. Pustynia by mu się przydała...
Biała, wypoczęta głowa znów zaczyna się zapełniać. I pobolewa. No nic. Wszystko pustynne, co się szybko kończy. Oby tylko akumulatory, podładowane białym spokojem, wytrzymały do następnego, pustynnego przystanku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska