Zapisane na później

Pobieranie listy

Nie dajmy się nabrać

Ilekroć słyszę w ostatnich dniach o podziałach, które głęboko przeorały polski Kościół, nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.

Szymon Hołownia, publicysta tygodnia

|

GN 02/2007

dodane 10.01.2007 17:59

Trzy autokary (w sumie kilkaset osób), które ściągnęły do Warszawy na ingres arcybiskupa Wielgusa, mają być dowodem, że oto stanęliśmy nieomal na pograniczu schizmy. Moje wrażenie jest dokładnie odwrotne. W ubiegłym tygodniu polski Kościół był niesłychanie wprost zjednoczony. Skleiła nas w jedno tragedia rozgrywająca się wokół obsady warszawskiej metropolii.

Wszyscy, jak jeden mąż, patrzyliśmy na to, co się dzieje, z przerażeniem, poczuciem skołowania, smutkiem. Ludzie, szukając wsparcia, rozmawiali o tym, co się dzieje, ze sobą, a nawet (czego dowodzą choćby cytowane w prasie świadectwa) szli do kościołów, by poczuć, że nie są w tej chwili sami, że może tam znajdą odpowiedź na buzujące w głowach pytania.

Czas stawiania pytań powoli się kończy, musimy zacząć szukać odpowiedzi. Trzęsienie ziemi, którego doświadczyliśmy, otworzyło kilka zamkniętych dotąd drzwi. Musimy popracować nad kościelną biurokracją, wziąć się raz, a dobrze, za oczyszczanie pamięci, otworzyć się na nowe pomysły, jeśli idzie o kryteria biskupich nominacji. Może czas „urozmaicić” nieco episkopat, dodając do grona purpuratów zakonników, czy choćby – to już pomysł zgoła rewolucyjny, ale znany na świecie – sprawdzonych w duszpasterskim boju i cenionych przez ludzi proboszczów.

Dlaczego zamiast rozmawiać o tym, chętniej gadamy o frakcjach i podziałach? Bo w czasach kryzysu media opisujące nam świat, a jadące dotąd utartymi koleinami, stają się nieco bezradne. Próbują więc wychwycić nowe trendy i kierunki, wyciągając i pokazując nam przedstawicieli skrajnie różniących się opcji, kreśląc sztabowe mapy konfliktów, przeciwstawiając przeszłość przyszłości.

W jednej z debat pojawiła się teza, że ostatnie wydarzenia to taki wstyd dla polskiego Kościoła, który przecież niedawno tak pięknie witał Papieża. Warto nie dać się na to nabrać i nie próbować na siłę dopasować się do jakiejś frakcji. To, co przeżyli w ubiegłym tygodniu i arcybiskup Wielgus, i polski Kościół, to historia każdego z nas, bo każdy z nas musi czasem – jak mawia młodzież – „zaliczyć glebę”, by później powstać i, mądrzejszy o to doświadczenie, lepiej ruszyć do przodu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..