Zapisane na później

Pobieranie listy

Świat bez mężów stanu

Trwa wojna. Kolejna wojna bandycka. Wprawdzie prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew pozwalał sobie na żarty, że to tylko „pokojowe siły rosyjskie biją się z pokojowymi siłami gruzińskimi”, ale przecież od bandyty niczego innego niż cynizmu oczekiwać nie można.

Fakty i opinie - komentarz: Jacek Dziedzina

|

GN 33/2008

dodane 18.08.2008 22:48

Pozostańmy w tej dosadnej konwencji językowej, bo nie bawimy się tu w dyplomatów, tylko nazywamy rzeczy po imieniu. Wojna z Gruzją jest od dawna zaplanowaną akcją, przygotowaną przez Moskwę. To konsekwencja strategicznego celu Rosji: odbudowy imperium. Środkiem do jego osiągnięcia jest przede wszystkim zachowanie kontroli w regionach postsowieckich, według sprawdzonej od wieków metody „dziel i rządź”. Kraje bałtyckie się nie dały, Ukraina mocno nad tym pracuje, pozostała m.in. niewdzięczna Gruzja, która bezczelnie wybrała sobie inny kierunek integracji w strukturach zachodnich.

Ale aspiracje Rosji sięgają dalej: kontrola nad Gruzją pozwoli ograniczyć marzenia części Zachodu (głównie Polski) o uniezależnieniu się od dostaw ropy i gazu z Rosji. Biegnący przez Gruzję ropociąg z Azerbejdżanu pozwalałby dostarczać surowiec z ominięciem Iranu i Rosji właśnie. Nieprzypadkowo w pierwszych dniach wojny Rosjanie próbowali zbombardować ropociąg na terenie Gruzji. Jeśli kogoś jeszcze razi niedyplomatyczne określenie „bandyci z Moskwy”, dorzućmy bombardowanie lotniska cywilnego w Tbilisi, stolicy Gruzji. O zabitych cywilach w Gori i innych miastach już nie wspominam. Gruzja może i popełniła błąd, nacjonalizm Gruzinów też nie jest wyssany z palca. Ale odpowiedź Moskwy, z pogwałceniem suwerenności niezależnego kraju, jasno pokazuje, że nie o ochronę Osetyjczyków chodzi. To, że Rosją nie rządzą mężowie stanu, nie budzi żadnego zdziwienia.

Kraj, w którym zawsze leżą świeże kwiaty pod pomnikami Lenina, a kierowcy starych kamazów na przedniej szybie umieszczają portrety Stalina (widziałem na własne oczy), kochał i zawsze będzie kochać silną rękę i twardy but wodza. Mimo wspaniałej kultury i wielu przyjaznych, wrażliwych obywateli. W rosyjskich „mężów stanu” wierzył być może Gerhard S., b. kanclerz Niemiec, kiedy w gorącej łaźni dobijał targów z Władimirem P. Ale żeby tylko on. Cały Zachód, głównie Unia Europejska, zapłaci teraz za swoją taktykę głaskania i klepania Rosji po plecach. Zabrakło mężów stanu, którzy byliby w stanie konsekwentnie nazywać rzeczy po imieniu. A rząd niemiecki jeszcze długo będzie się wstydził swojej pierwszej reakcji na rosyjski atak: tamtejszy MSZ oskarżył początkowo Gruzję o naruszenie prawa międzynarodowego…

Mężów stanu zabrakło także w momencie, gdy niemal cały Zachód entuzjastycznie (USA) albo z obłudną ostrożnością (Polska) uznawał deklarację niepodległości Kosowa. Wtedy integralność terytorialna Serbii nie była żadną wartością. Dlatego też teraz Putin i spółka śmieją się z wystąpienia prezydenta Busha, który mówi o konieczności poszanowania terytorialnej integralności Gruzji. Oby nie przyszło nam jeszcze bardziej zapłacić za ten brak mężów stanu w polityce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..