Podziemne motyle na Krakowskim Przedmieściu.
Jestem ze wsi. To widać, słychać i czuć. Od dzieciństwa żyję w krajobrazie polskiej prowincji. Lubię stare drzewa, zapach zboża i ziół, procesję w uroczystość Bożego Ciała, lokalne targowiska i listonosza na rowerze. Wiosna zaczyna się dla mnie, gdy przylatują bociany, jesień – gdy ich gniazdo pustoszeje. Nic dziwnego, że ilekroć w przeszłości miałem jechać do Warszawy „w interesach”, już kilka dni przed podróżą czułem tzw. rajzefiber. A gdy tam dotarłem, podświadomie szukałem azylu, w którym przetrwał „duch prowincji”. Takim schronieniem przez lata był dla mnie plac Zbawiciela, przypominający rynek w małym miasteczku.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.