Tomasz Merton, gdyby nie zmarł przedwcześnie, mógłby stać się jednym z pierwszych katolickich neokonserwatystów.
29.08.2011 11:44 GOSC.PL
Tomasza Mertona często uważa się za liberalnego bądź progresywnego katolika, którym pod wieloma względami był: z pewnością politycznie wychylał się w lewo jeśli chodzi o kwestie praw człowieka i Wietnamu; chciał odkrywać nowe sposoby życia zakonnego, umożliwiając Zachodniej tradycji monastycyzmu dyskusję ze Wschodnimi religiami; krytycznie wyrażał się o przełożonych w zgromadzeniu trapistów; miał silne poczucie indywidualizmu, który jest dwudziestowiecznym odpowiednikiem tego, co ojcowie Reformacji nazywali „własnym rozeznaniem”. Nie mam pojęcia jakie były praktyki liturgiczne Mertona, ale niełatwo sobie wyobrazić, że był tradycjonalistą wiernym rubrykom.
A jednak, pomimo tego wszystkiego, od dawna mam niejasne podejrzenie, że gdyby nie zmarł przedwcześnie w 1968 r., Merton mógłby – potencjalnie – stać się jednym z pierwszych katolickich neokonserwatystów. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że był zbyt mądry na to, by łykać polityczny leftyzm, w który wpadli progresywni katolicy na przełomie lat ’60 i ’70. Merton poznał istotę rzeczy, czyli prawdziwych komunistów, w okresie studiów na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku i przypuszczam, że nie zaimponowałaby mu imitacja pokolenia Woodstock. Rywalizacja Mertona z Danielem Berriganem mogłaby stać się dodatkowym czynnikiem skłaniającym go do krytyki postępowego katolicyzmu: w miarę jak Berrigan – kościelny poeta i działacz posuwał się coraz dalej na lewo, Merton mógłby rozwinąć się w odwrotnym kierunku. Następnie weźmy pod uwagę fascynację Mertona religiami Azji: gdyby żył dostatecznie długo, by być świadkiem potężnych prześladowań, jakich dokonali komuniści zarówno wobec chrześcijan jak i buddystów w Wietnamie, Tybecie oraz w Chinach, kwestia wolności religijnej mogłaby, podobnie jak dla Richarda Johna Neuhausa, stać się powodem oddalenia się od „Ruchu”.
Nigdy się nie dowiemy, jak rozwinęłyby się przekonania Tomasza Mertona. Wiemy jednak, że nie w pełni zgadzał się z postępowymi katolikami w swoich czasach i wiemy to bezpośrednio od niego. Merton i jego dobry przyjaciel Robert Lax pisali do siebie długie serie listów, które sami nazywali „nonsensownymi listami”. Utrzymane były w dziwnym, trochę żartobliwym tonie, jednak od czasu do czasu poruszały poważne tematy. Tutaj fragment listu Mertona do Laxa z 1967 roku na temat katolików postępowych, utrzymany w jego niepowtarzalnym stylu:
„Jestem bardzo ożywiony i w świetnym humorze, jednakże prześladują mnie złośliwe pomówienia katolików progresistów. Zapamiętaj moje słowa człowieku, nie ma paskudniejszego gatunku na powierzchni ziemi niż katolicy progresiści: podli, frywolni, niezdarni, dwuznaczni, jadowici i pękający w szwach od postępowości, która ciągnie ich do miast świeckości i Teilhardowskiego metra. Frakcja Ottavianiego była okropna, ale ci są nieskończenie gorsi. Poczekaj, a zobaczysz”.
Trudno nie dostrzec w tych słowach proroczej niemal zdolności przewidywania u Mertona. Dzisiejsi katolicy progresywni na świecie wydają się tracić panowanie nad sobą. Przykładów jest mnóstwo; przytoczmy dwa szczególnie jaskrawe.
W maju arcybiskup Timothy Dolan, przewodniczący Konferencji Episkopatu USA, napisał do kongresmena Paula Rayana, prezentując podstawowe zasady katolickiej nauki społecznej i wyrażając zadowolenie z możliwości dyskusji z przewodniczącym parlamentarnej komisji budżetowej na temat zastosowania tych zasad w praktyce politycznej. Ten całkiem rozsądny list został przyjęty przez jednego z progresywnych blogerów długim i dość paranoicznym postem, w którym sugerował on istnienie rozległego i mrocznego spisku, mającego na celu zagłodzenie dzieci i matek korzystających z opieki społecznej. Jako współspiskowców wskazywał Dolana, Rayana, ks. Davida Malloy (sekretarza generalnego amerykańskiego episkopatu), prefekta Domu Papieskiego, biskupa Fabiana Bruskewitza z diecezji Lincoln, autora niniejszego felietonu oraz parafię w Milwaukee, o której nigdy nie słyszałem. Bardzo dziwna sprawa.
Po wtóre przyjrzyjmy się publikacji w „The Tablet”, głównym angielskim dzienniku progresywnych katolików, który odnotował królewski ślub 29 kwietnia w edytorialu rekomendującym wspólne mieszkanie przed ślubem. Według niego praktyka wykazała, że jest to świetne przygotowanie do małżeństwa (patrz William i Kate), i że Kościół powinien w tej sprawie zaktualizować swoje nauczanie. Moralność oparta na Biblii i dwa tysiące lat nauczania Kościoła wyrzucono za burtę na rzecz współczesnej wszechobecnej rozwiązłości, lekceważąc przy okazji również dane empiryczne dowodzące, że wspólne mieszkanie przed ślubem jest najistotniejszym wskaźnikiem zwiększającym prawdopodobieństwo rozwodu. Jeszcze dziwniejsza sprawa.
Merton powiedział „poczekaj, a zobaczysz” na temat niezdarnego gatunku, który nazwał „katolikami progresistami”. Cóż, zaczekaliśmy. Zobaczyliśmy. Widok nie należy do pięknych.
Tłum. Magdalena Drzymała
George Weigel jest teologiem, publicystą, członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
George Weigel