Władze Reszla nie rezygnują z inscenizacji spalenia na stosie oskarżonej o czary Barbary Zdunk. "Nie gloryfikujemy dyskryminacji, a odtwarzamy historię" - powiedział PAP burmistrz, do którego o rezygnację z widowiska zaapelowała minister Elżbieta Radziszewska.
Maleńki Reszel w woj. warmińsko-mazurskim od dwóch lat przygotowuje się do odtworzenia jednej z najbardziej niechlubnych kart swojej historii - procesu Barbary Zdunk, która oskarżona o czary w 1811 roku spłonęła na stosie. Był to ostatni stos nowożytnej Europy.
Po informacjach medialnych na temat przygotowań do inscenizacji do Reszla - najpierw faksem, potem listownie - nadeszło pismo od minister ds. równego traktowania Elżbiety Radziszewskiej. W piśmie zamieszczonym także na stronach internetowych pełnomocnika ds. równego traktowania Radziszewska napisała m.in. "wyrażam swoje głębokie zaniepokojenie przesłaniem, które niesie ze sobą tego typu inscenizacja" i poprosiła o odstąpienie od niej. Zwróciła też uwagę na "związek tzw. palenia czarownic w średniowieczu z uprzedzeniami i dyskryminacją kobiet".
Burmistrz Reszla Marek Janiszewski oraz reżyser widowiska i zarazem dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Reszlu Artur Galicki mówią, że żadnego z nich minister nie poprosiła o przedstawienie scenariusza imprezy.
"Pani minister, bazując na informacjach medialnych, chyba wyrobiła sobie zdanie, że przygotowujemy jarmark z balonami i kiełbaskami. A my nic takiego nie planujemy. To będzie spektakl, sztuka, odegranie zdarzenia historycznego, które rozpocznie się wieczorem i będą w nim uczestniczyć ci, którzy będą chcieli" - powiedział PAP Galicki.
Janiszewski jeszcze nie odpisał Radziszewskiej. "Wyjaśnię jej, o co chodzi w naszym widowisku i zaproszę ją na inscenizację, by się przekonała, że nie propagujemy dyskryminacji, a odtwarzamy historię. Może i niechlubną, ale historię. Przecież na to, co się zadziało przed 200 laty, nie mamy wpływu" - powiedział PAP Janiszewski.
Zarówno Janiszewski, jak i Galicki nie zamierzają wycofać się z inscenizacji. Co więcej, sądzą, że rozgłos uczyniony ich imprezie przez Radziszewską ściągnie na nią więcej widzów.
O tym, co spotkało Barbarę Zdunk niewiele wiadomo, a fakty mieszają się z legendą, która jest w Reszlu wciąż żywa. Wiadomo, że Zdunk przyszła do Reszla z oddalonych ok. 40 km Bartoszyc i została oskarżona o czary, w wyniku których miało płonąć miasteczko. Jedna z wersji mówi, że Zdunk miała podpalić dom kochanka, który odszedł do młodszej, a przypadkowo spłonęło kilka innych domów.
Proces Barbary Zdunk trwał trzy lata i budził wiele kontrowersji. Sprawa miała być tak prowadzona, by Zdunk - pasterka, matka czworga dzieci - za wszelką cenę została uznana za winną. Wyrok zatwierdził sąd w Królewcu i 21 sierpnia 1811 roku Zdunk spłonęła na stosie. Podobno kat, który przybył z Lidzbarka Warmińskiego, usłuchał pruskiego ministra sprawiedliwości i zanim zapalił stos udusił Zdunk, by ta nie płonęła żywcem. Był to ostatni tego typu proces i wyrok w nowożytnej Europie.
Inscenizacje tego zdarzenia odbywały się w Reszlu przed dwudziestoma laty.
Od redakcji:
Palenie „czarownic” na stosach i dyskryminacja kobiet to pojęcia z różnych epok, które nie mają ze sobą nic wspólnego.
Inscenizacja odtwarzająca spalenie „czarownicy” na stosie może budzić mieszane uczucia. Rekonstrukcje wydarzeń z przeszłości pogłębiają wprawdzie naszą wiedzę o historii, w tym jednak przypadku może lepiej powstrzymać się od dosłowności – myśl o symulacji publicznej egzekucji wywołuje pewien niesmak. Ale to już kwestia scenariusza inscenizacji, o który pani pełnomocnik ds. równego traktowania, prosząc o odstąpienie od organizacji widowiska, w ogóle nie poprosiła. Argumenty, których użyła pani pełnomocnik są zresztą dość kuriozalne. Szczególnie dziwi mnie zdanie o związku „tzw. palenia czarownic w średniowieczu z uprzedzeniami i dyskryminacją kobiet”.
Przede wszystkim na stosach ginęły nie tylko kobiety. Oskarżeni o czary bywali także mężczyźni. Było ich znacznie mniej niż kobiet, ale nie wynikało to z żadnej „dyskryminacji”, ani odgórnych założeń, tylko z prostego faktu, że kobiety częściej parały się znachorstwem i zielarstwem, więc częściej padały na nie podejrzenia. Za herezję częściej z kolei palono mężczyzn. Czyżby dyskryminacja? Nie. Po prostu częściej byli autorami nieprawomyślnych książek.
Pani pełnomocnik, oceniając wydarzenia z przeszłości, posługuje się zresztą pojęciami z XXI wieku, które w ogóle nie pasują do rzeczywistości. Choć „czarownicę” z Reszla spalono w 1811 r. pisze o dyskryminacji w średniowieczu. Wyraźnie ta epoka bardziej jej się kojarzy ze złym traktowaniem kobiet. Może więc przypomnijmy kilka podstawowych faktów: Procesy o czary zaczęły się w całej Europie dopiero w XV wieku, najwięcej ich było w XVI i XVII w. Znacznie więcej „czarownic” i „czarowników” zginęło w krajach protestanckich niż w katolickich (najwięcej w Niemczech). Najmniej stosów - wbrew obiegowym opiniom - płonęło tam, gdzie działała Inkwizycja, czyli w Hiszpanii i Włoszech.
Leszek Śliwa