Zapisane na później

Pobieranie listy

Kultura polityczna

To nie raport Millera powinien być podstawą dymisji (paru członków) rządu.

Jacek Dziedzina

dodane 29.07.2011 07:49
9

Ryzykuję trochę, pisząc ten tekst jeszcze przed publikacją raportu tzw. komisji Millera. Przemądrzały dziennikarzyna, powie ktoś, nie zna jeszcze tez dokumentu, a już feruje wyroki. Spokojnie. Nie uprzedzam możliwych wniosków dotyczących bezpośrednich przyczyn katastrofy, jakie zawiera raport. O nich będziemy dyskutować po prezentacji. Nie trzeba jednak czekać na to wielkie wydarzenie (jak sugeruje podniosła atmosfera w mediach szykujących specjalne wydanie serwisów już od czesnych godzin rannych), ani na późniejszą konferencję premiera, który ponoć ma podjąć przed kamerami „jakieś decyzje” (prawdopodobnie personalne w rządzie), by stwierdzić kilka rzeczy oczywistych.

1.Nawet bez dochodzenia komisji wyjaśniającego bezpośrednią przyczynę katastrofy znamy już wystarczająco dużo szczegółów związanych z przygotowaniem feralnego lotu oraz z brakiem zabezpieczenia miejsca tragedii i samego śledztwa, żeby parę osób pociągnąć do odpowiedzialności przynajmniej politycznej. Tak byłoby w każdym prawdziwie demokratycznym kraju. Głowy powinny polecieć nie po dzisiejszej prezentacji komisji i konferencji premiera, tylko ponad rok wcześniej. Niezależnie od tego, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy, punktem wyjścia jest sprawa podstawowa: w każdym państwie za bezpieczeństwo najwyższych władz odpowiadają służby rządowe Jeśli więc państwo polskie wysyła samolotem czy to premiera, czy prezydenta, do tego z całym dowództwem – to wszystkie służby odpowiedzialne za organizację takiego wyjazdu powinny być postawione w stan najwyższej gotowości. To jest żelazna zasada. Tymczasem zarówno przed katastrofą, jak i po niej niektórzy urzędnicy przekonywali, że tylko wizyta premiera 7 kwietnia jest oficjalna, a wyjazd delegacji trzy dni później to prywatna podróż prezydenta. O „nieoficjalnej” wizycie prezydenta mówił już pod koniec kwietnia m.in. szef BOR, a więc osoba odpowiedzialna za bezpieczeństwo głowy państwa. Już ta skandaliczna wypowiedź powinna być powodem do dymisji pana generała, nie mówiąc o samej katastrofie. A co było? Całkiem niedawno pan generał został nagrodzony awansem. Tak tworzy się, czy raczej pogłębia, nasza kultura polityczna: nie sprawdziłeś się? Awansik gwarantowany. Do tego jeszcze kwiaty z gratulacjami można załączyć, no, ale zostawmy już w spokoju ministra Grabarczyka…

Wypowiedzi szefa BOR o „prywatnej wizycie” przeczy zresztą dokumentacja zawierająca korespondencję między dwoma ośrodkami władzy, w której strona prezydencka zwraca się z prośbą do Kancelarii Premiera o zabezpieczenie wizyty, a strona rządowa daje do zrozumienia, że podejmie właściwe kroki. Mało tego, wbrew powszechnej opinii, że na prezydenta nikt w Katyniu nie czekał, swoją obecność potwierdził m.in. przedstawiciel prezydenta Rosji i tamtejszy wiceminister spraw zagranicznych. W świetle tych faktów, już dawno powinny polecieć głowy przede wszystkim szefów MON, MSWiA oraz Kancelarii Premiera. Zaznaczmy wyraźnie: chodzi o odpowiedzialność polityczną, a nie oskarżanie o doprowadzenie do tragedii. Nikt odpowiedzialności nie poniósł, a teraz jesteśmy świadkami jakiegoś show z „żegnaniem się ministra Klicha z MON” i przeciekami o ministrze Arabskim. Na chwilę przed wyborami wygląda to na prawdziwy cyrk, który tylko w telewizji może być przedstawiony jako ważne wydarzenie. Pomijam już fakt, że szefem komisji badającej przyczyny katastrofy jest szef resortu współodpowiedzialnego za przygotowanie lotu!

Lotnisko w Smoleńsku jest niekomunikacyjne, na co dzień nie lądują tam samoloty międzynarodowe, dlaczego więc nikt nie zatroszczył się, aby w tej wieży czy budzie kontrolnej był przedstawiciel polskich służb? Jeśli tego typu delegacja leci na takie lotnisko, jeśli wojsko wie, że lotnisko nie jest wyposażone w system nawigacji precyzyjnej, nie ma człowieka, który zna specyfikę lotniska, a przede wszystkim jeśli nikt nie wystąpił do strony rosyjskiej z żądaniem, aby umieścić na wieży kontrolerów z uprawnieniami międzynarodowymi, to można mówić, że w sensie protokolarnym potraktowano ten lot jak prywatny wypad na grzyby. Czy trzeba z dymisjami czekać do dzisiejszych igrzysk?

2. Rozdmuchana oprawa medialna, jaka towarzyszy prezentacji raportu Millera nie zmieni tego, że w odbiorze międzynarodowym obowiązującą wersją wypadków jest raport MAK. Także w sensie prawnym. Raport Millera niczego tu nie wnosi, ma wartość tylko i wyłącznie dla nas samych. Minister Jerzy Miller mówił kilka razy, że z prac ekspertów wynika, iż obie strony - polska i rosyjska - były nieprzygotowane do lotu z 10 kwietnia 2010 r., a błędy popełnili zarówno polscy piloci, jak i rosyjscy kontrolerzy. Informował też, że raport będzie dla polskiej strony bardziej surowy i bolesny, bo dotknie takich kwestii jak "ludzkie zaniechania i niefrasobliwość". I być może raport próbuje uczciwie te sprawy przedstawić. Tylko że…

3. Jak można przygotować sensowny raport dotyczący przebiegu wydarzeń, skoro najważniejsze dowody w sprawie – wrak samolotu i oryginalne czarne skrzynki – nie zostały przekazane polskiej stronie? Jak pisać taki raport, jeśli parę miesięcy po katastrofie pod feralnym lotniskiem znajdowano jeszcze ludzkie szczątki? Jak prowadzić w ogóle jakiekolwiek dochodzenie – czy to komisji, czy to prokuratorskie – jeśli przy sekcji zwłok większości ofiar nie było polskich biegłych!?

4. Odpowiedzialność polityczna w postaci dymisji to nie zemsta, tylko kultura polityczna. W demokracji. W Europie głowy lecą za dużo mniejsze sprawy. Przykład francuskiej szefowej dyplomacji z tego roku jest najbardziej wymowny. Michele Alliot-Marie była ministrem tylko 3 miesiące. W końcu grudnia ubiegłego roku, gdy w Tunezji trwały już gwałtowne zamieszki antyrządowe, szefowa MSZ spędzała tam wakacje, korzystając z prywatnego samolotu biznesmena Aziza Mileda. Według francuskich mediów, był on aż do końca reżimu w Tunisie człowiekiem bliskim dyktatorowi Ben Alemu. I co? Może niewinna sprawa, ale pani Michele ministrem już nie jest. Taka francuska kultura polityczna. A u nas? U nas minister spraw zagranicznych może pleść głupstwa o Breivikach w Polsce (no, chyba że ma na myśli zabójcę polityka PiS z Łodzi), i korona z głowy mu nie spadnie. U nas minister odpowiedzialny za kolej, przy kolejowym chaosie dostaje kwiaty. A generał, który podśmiewuje się z „prywatnego lotu prezydenta”, a potem wije się w zeznaniach, czy byli tam jego ludzie, czy nie, dostaje awans. U nas wreszcie prezydent może bezkarnie powiedzieć w wywiadzie, tłumacząc opieszałość Rosjan (czy prezydent RP jest w ogóle rzecznikiem prasowym innego państwa?): „Pamiętajmy, że to śledztwo [smoleńskie – J.Dz.] nie jest w Rosji priorytetem (…). Dla Rosjan to nie jest sprawa, z powodu której mieliby rezygnować z innych śledztw”(!). Oczywiście, tak jakby na terytorium Federacji Rosyjskiej co miesiąc ginęła głowa jakiegoś państwa i całe dowództwo jego armii. Cóż, taka u nas kultura polityczna. Dlatego niechętnie czekam na dzisiejszy show komisji Millera.

 

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny