Umorzenie postępowania wobec składu orzekającego Komisji Majątkowej w sprawie gruntów w Białołęce ma wymiar nie tylko prawny, ale i moralny.
Ten pierwszy zawiera się w stwierdzeniu, że prokurator nie stwierdził „znamion czynu zabronionego” w procesie podejmowania decyzji w tej sprawie. Oznacza to, że członkowie Komisji Majątkowej, zarówno po stronie kościelnej jak i państwowej, nie popełnili przestępstwa. Dla mnie było to oczywiste zaraz po szczegółowym zapoznaniu się z zarzutami oraz okolicznościami tej sprawy. Mój tekst w „Gościu” przed rokiem kładł nacisk na większość kwestii, które zawiera dzisiejszy komunikat rzeczniczki prokuratury Moniki Lewandowskiej.
Okazało się, że nie było żadnego „przestępstwa urzędniczego” jak sugerowała prokuratura, gdyż uprawomocnienie się orzeczenia następuje dopiero po jego podpisaniu przez wszystkich członków składu orzekającego, a nie w dniu, kiedy zapada decyzja. Tymczasem przez rok czwórka poważnych ludzi: dwóch dyrektorów MSWiA oraz dwóch przedstawicieli strony kościelnej, w tym jeden duchowny, znajdowało się pod pręgierzem opinii publicznej. Zostali napiętnowani jako potencjalni przestępcy oraz byli poddawani inwigilacji ze strony CBA.
Jedną z konsekwencji tej sprawy była później decyzja o likwidacji Komisji Majątkowej w atmosferze pomówień i oskarżeń. Dyrektorzy MSWiA stracili stanowisko, przedstawiciele strony kościelnej przez rok żyli w niesławie, a były także zakusy, aby wyciągnąć wobec nich konsekwencje służbowe. Jednemu z nich tak skutecznie zepsuto reputację, że stracił pozycję honorowego przedstawiciela ważnej instytucji międzynarodowej. Kompletną bzdurą okazały się także oskarżenia o rzekome zaniżenia wartości operatu szacunkowego, czyli wyceny gruntów w Białołęce, o czym stale pisała „Gazeta Wyborcza”, ale także „Rzeczpospolita”.
Nikt nie słuchał merytorycznych wyjaśnień w tej sprawie, nie dociekał problemów wynikających z konieczności zamawiania takich operatów przez samych zainteresowanych, gdyż w kasie państwowej nie było na to pieniędzy. Z ograbionych w przeszłości podmiotów kościelnych robiono oszustów, sięgających po cudze mienie. Ślepo wierzono demagogicznym oskarżeniom samorządowców z Białołęki, podnoszącym rwetes, że ziemię oddano elżbietankom za bezcen. Nikt nie pytał, jakie są podstawy tych szacunków. Ta sprawa pokazuje nie tylko niewydolność wymiaru sprawiedliwości, ale także stan polskich mediów: stronniczych, niekompetentnych, służących nie informacji, lecz dezinformacji opinii publicznej.
Andrzej Grajewski