O przemijającym Kościele, samotności biskupa, strategii ważniejszej od taktyki i o tym, że Episkopat to nie Festiwal w San Remo mówi abp Adrian Galbas.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha: W tym składzie ostatnio spotkaliśmy się w trakcie Forum Świeckich „Impuls” w listopadzie 2021 r. „Na naszych oczach bardzo gwałtownie przemija postać Kościoła katolickiego w Polsce” – mówił wtedy Ksiądz Arcybiskup, nawiązując do słów św. Pawła. Jest kwiecień 2024 r. Na jakim etapie jest ten proces przemijania?
Abp Adrian Galbas: Nie wiem, na jakim etapie. Trwa. Tak jak „przemija postać tego świata”, o czym wspomina już Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian, tak i przemija postać Kościoła. Zawsze zresztą tak było. Obecnie te procesy łatwiej i szybciej obserwujemy, także dzięki mediom oraz odwadze, by o nich mówić. Nie ma w tym przemijaniu ani nic złego, ani strasznego. Martwi mnie nie tyle sam proces, co często zbyt mała nasza gotowość, by przyjąć jego konsekwencje. Ciągle dużo w nas nastawienia jakby obronnego, widzenia wszędzie wroga. Wciąż dużo mentalności „zamkniętego Wieczernika”.
Przemijanie budzi negatywne skojarzenia – jakby Kościół nieuchronnie się kończył. A przecież przemija postać, a nie Kościół.
Niekoniecznie negatywne. Gdy przemija choroba, to chyba dobrze. Nie wszystko przecież w dotychczasowej postaci Kościoła było wspaniałe. Na przykład klerykalizm. A co do pewności trwania Kościoła – to jasne. Mamy zapewnienie Chrystusa, że Kościół będzie istniał do końca świata. Mało tego, wiemy, że ten w wieczności będzie wreszcie taki, o jakim marzymy: nieskazitelny, bez zmazy, bez błędu, bez zgorszenia, bez grzechu, będzie jak piękna oblubienica wystrojona na ślub, cały zjednoczony w uwielbianiu Pana. Ale tak będzie potem, po ostatecznym przyjściu Chrystusa. Oczekiwanie dziś takiego Kościoła to dowód odrealnienia. Jesteśmy też pewni, że w każdej postaci Kościoła – także tej, która wyłania się na naszych oczach – jest i będzie obecny Duch Święty. I to pociesza.
W mediach widywaliśmy arcybiskupa, który biega, trenuje na siłowni. A jak duży ciężar duszpasterski bierze na klatę metropolita katowicki?
Prawdziwy ciężar wiąże się nie tyle z byciem metropolitą, ile z byciem biskupem diecezjalnym. Oczekiwania, jakie formułują ludzie, są nieludzkie. Przekraczają możliwości zwykłego śmiertelnika. Biskup wedle tych żądań ma być pasterzem, ojcem, sędzią, ekonomistą, administratorem, publicystą, orantem, oczywiście człowiekiem i kim tylko jeszcze. No i w tym wszystkim ma być świetny i święty, doskonały i nienaganny. A jakie oczekiwania media, w tym niestety także katolickie, formułowały wobec nowego przewodniczącego KEP? To dopiero była karuzela. Bóg może by sprostał, choć nie wiem. Albo to wynikało z ignorancji, albo z manipulacji. Kiedyś Wisława Szymborska powiedziała, że jak się zostaje noblistką, to trzeba się znać na wszystkim, na konserwacji rur hydraulicznych i na podróżach w kosmos. Z biskupem jest chyba podobnie. Biskupie trudności wiążą się także z samotnością, która potrafi odebrać zapał.
To inna samotność niż ta, z którą mierzą się wszyscy kapłani?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha