Są słowa, o których dyskutuje się przez wieki. Takim słowem niewątpliwie jest morfe. Pisząc do Filipian, św. Paweł użył go dwukrotnie: „Chrystus Jezus, istniejąc w postaci (morfe) Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać (morfe) sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,6–7).
Kiedy zajrzymy do słownika, wyczytamy, iż morfe może znaczyć: „kształt, postać, forma, wygląd, natura, istota, rodzaj, odmiana”, a nawet „gestykulacje”. Idąc dalej tym tropem, dowiadujemy się, iż w świecie antycznym mówiło się o morfe posągu ust, roślin, liści, ale także o morfe bardziej abstrakcyjnych idei jak życie, sen czy sposób. Ksenofont we „Wspomnieniach” cytuje Sokratesa, który miał powiedzieć do rozmówcy o morfe bogów: „Poznasz, że to, co mówię, jest prawdziwe, kiedy zamiast czekać, aż zobaczysz postać bogów, zaczniesz ich wielbić, widząc ich dzieła”.
Greccy tłumacze Starego Testamentu używali tego słowa na określenie zewnętrznego wyglądu, dostrzegalnej wzrokiem postaci (por. Sdz 8,18; Mdr 18,1; Iz 44,13). W Nowym Testamencie, poza Listem do Filipian, morfe użyte jest tylko jeden razy. Św. Marek pisze, iż po swoim zmartwychwstaniu Jezus „ukazał się w innej postaci (morfe) dwom z nich na drodze, gdy szli do wsi” (Mk 16,12). Zapewne chodzi o uczniów idących do Emaus.
O co chodziło więc Pawłowi z Tarsu, kiedy pisał, że Chrystus istniał w postaci Bożej i przyjął postać sługi? Czy o filozoficzne pojęcie formy na określenie czynnika nadającego kształt i postać danej rzeczy? (w duchu Arystotelesa). Czy o zewnętrzny przejaw ukazujący istotę jakiegoś bytu (w duchu Filona, Józefa Flawiusza czy papirusów)? A może o samą istotę, skoro w Bogu nie ma rzeczywistej różnicy między naturą a jej przejawami (w duchu Ojców Kościoła)?
A może trzeba iść jeszcze dalej i szukać odpowiedzi wśród rozlicznych propozycji specjalistów od Biblii: chodzi o stan, status, pozycję czy sposób bycia Jezusa Chrystusa. Morfe Jezusa zapewne pozostanie zagadką dla rozumu aż do końca czasów. Niemniej jednak serce czuje po swojemu, że Chrystusowe przejście od morfe Boga do morfe sługi oznaczało kosmiczne przybliżenie się Boga do człowieka i było postacią tak niepojętej miłości, której krzyż – choć najpiękniejszym i najgłębszym – jest tylko wyrazem. Powiedzieć po Chrystusie, że Bóg nie kocha człowieka, to trzeba chyba być istotą bez żadnej „formy”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ks. Wojciech Węgrzyniak, biblista, kaznodzieja, duszpasterz