Wszyscy do czołgów, Günter na polanę!
Podczas gdy w Warszawie od miesiąca smażą cebulę obraną przez Güntera Grassa, ja siedzę sobie w sercu Kaszub na skraju kartofliska i leszczynowym kijem wsuwam ziemniaki w gorący popiół. Nad stołecznymi dziennikarzami mam tę przewagę, że znam na wylot miejsca, w których przyszły noblista dojrzewał do służby w Waffen-SS. W Matarni mieszkam od dziecka, w Bysewie chodziłem do szkoły, w nieistniejącej już knajpie „Firoga” wypiłem pierwsze piwo. Podobnie jak Grass opłakiwałem upadek miejscowej cegielni, wspominałem lokalną linię kolejową i żałowałem rębiechowskich gospodarstw, które raz na zawsze przekreślił pas startowy lotniska. Któż, jeśli nie ja, powinien bronić wielkiego twórcy przed lawiną małostkowych oskarżeń?
Sęk w tym, że nie potrafię. W świeżo wydanej autobiografii Grass porównuje wywoływanie wspomnień do obierania cebuli. Pod warstwą kłamstw i niedomówień kryje się prawda, która często szczypie w oczy. Piękna metafora, tyle że słuchając wyznań pisarza o jego nazistowskiej przeszłości, wciąż szeleści mi w uszach sucha skórka.
Kulawy scenariusz
Podejrzewam, że jeśli Volker Schlöndorff przestanie w końcu znęcać się nad Anną Walentynowicz i postanowi nakręcić film o przygodach swojego rodaka w Waffen-SS, największy kłopot będzie miał ze scenariuszem. Jeśli zaufa relacji Grassa i nie ubarwi jej sugestią, że syn pisarza był zomowcem, akcja potoczy się nadzwyczaj przewidywalnie.
W pierwszej scenie, zatytułowanej „Wujek nie przyszedł na kawę”, młody Günter jesienią 1939 roku uświadamia sobie, że przy rodzinnym stole obowiązuje zakaz rozmów o kuzynie jego matki. Na insynuacje złośliwego dziadka, że wujek został rozstrzelany przez nazistów podczas obrony Poczty Polskiej, chłopak odpowiada, że „Niemcy tak nie postępują”. Niemniej sprawa zaginięcia wujka głęboko zapada w świadomość młodzieńca i twórczo zapładnia jego wyobraźnię.
W drugiej scenie – „Szok w Dreźnie” – Grass z wezwaniem do wojska w ręku przemierza drezdeńskie ulice, pytając przechodniów, jaka jednostka mieści się przy Frundsberg Strasse. Niestety, nikt nic nie wie, zupełnie jak w czeskim filmie. Już w koszarach zdesperowany Günter nocą wdziera się do pokoju Bogu ducha winnego sturmbannführera Brunnera i dusi go onucą. Ten wydusza z siebie formułę „Waffen-SS”. Grass jest niepocieszony.
Trzecia, kluczowa scena – „Nie oddałem ani jednego strzału” – przedstawia oddział szykujący się do walki z aliantami. Marsowe miny, trupie główki na czapkach. Dowódca Karl Fischer von Treuenfeld mówi: – Wszyscy do czołgów, Günter na polanę! Przyszły noblista posłusznie siada w trawie i zabiera się do lektury „Cierpień młodego Wertera”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor 'Frondy'