Jest kłopot: Jarosław Kaczyński złośliwie nie chce włożyć ciemnych okularów.
Ech, kiedyś to wszystko było lepsze. Dziś nawet śnieg nie jest ten, co 35 lat temu. Wtedy był głęboki, biały, puszysty. I Jaruzelski był prawdziwy, a nie taki tam Kaczyński, co go Jaruzelskim okrzykują. I milicja była prawdziwa, esbecy prawdziwi, zomowcy prawdziwi, a nie CBA, które „aresztuje przed świtem” (zważywszy, że świt o tej porze roku następuje po godzinie siódmej), a potem musi wypuścić, bo sąd nie uwzględnił zażalenia prokuratury. I strach był wtedy prawdziwy, i smutek prawdziwy. Krew prawdziwa i śmierć prawdziwa. I opozycja była naprawdę antykomunistyczna i naprawdę szykanowana.
Mateusz Kijowski z Tomaszem Lisem bardzo by chcieli, żeby któremuś z ich manifestantów choć tyci-tyci policjant przyłożył, ale jakoś nic z tego. Nie ma męczenników, nie ma kombatantów „i w ogóle nic ni ma”. Ryszard Petru już rok temu, na marszu KOD 12 grudnia 2015 roku, wieszczył, że ów marsz to być może „ostatnia legalna manifestacja”. Od tego czasu nie milknie krzyk we wszystkich wiernych byłej władzy mediach (a, dziwne zjawisko w reżimie, jest to pakiet większościowy) o końcu demokracji. Odbyły się w międzyczasie setki „ostatnich manifestacji” i jakoś nic. Nie pomogło nawet rzucanie się „demokratów” w geście Rejtana pod nogi uczestnikom… modlitwy w miesięcznicę katastrofy smoleńskiej.
Dzisiejsze udawanie ofiar „kaczystowskiego reżimu” przez działaczy opozycji jest śmieszne, ale bardziej jeszcze niestosowne. Być może ktoś, kto nie pamięta początków stanu wojennego, weźmie za dobrą monetę porównywanie tamtego potwornego zamordyzmu i niszczenia nadziei Polaków do tego, co jest teraz. Ale nawet najbardziej rozżalony utratą władzy działacz PO i najbardziej napalony uczestnik KOD nie mają prawa stawiać znaku równości między stanem wojennym, a rządami PiS. Tę władzę wybrali Polacy w wolnych wyborach i w taki sam sposób mogą ją odwołać, tamta od początku była kłamliwą strukturą, utrzymywaną tylko dzięki opiece Wielkiego Brata ze wschodu. Władza komunistyczna była szajką zbrodniarzy, wyzyskiwaczy i oszustów. To nie było tak, jak w filmach Barei, siermiężnie, ale w sumie sympatycznie. Nie było nic sympatycznego w tym ponurym „czasie Apokalipsy”. Nie było żadnej wolności, żadnej prawdy, żadnego pluralizmu. Przeciwnicy reżimu nie mieli żadnych praw, a tłumy Polaków rozpaczliwie wołających o wolność i prawdę były brutalnie rozpędzane przez zomowców rozżartych jak wściekłe psy.
A co czytam dzisiaj na portalu Lisa „NaTemat.pl”? Tekst: „Zapomniana ofiara stanu wojennego. Milicjant, który zginął z rąk licealistów”. No pięknie! Więc już doszliśmy do tego miejsca! Niedługo będziemy czcili funkcjonariuszy, którzy sobie zwichnęli nogi kopiąc staruszki.
Znamienne, że te zbowidowskie peany pojawiły się na stronie tuż obok zatroskanej twarzy Tomasza Lisa, który mówi: „Dziś po południu, razem z innymi, pójdę w marszu w obronie demokracji niszczonej przez PiS”.
A czy nie zapomniał pan dodać: „Pójdę w OSTATNIM marszu”?
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.