Czyżby większość naszych problemów była spowodowana tym upragnionym przez wszystkich dobrobytem i świętym spokojem? Eksperyment Calhouna na myszach daje nam zadziwiająco trafny obraz współczesnego społeczeństwa.
21.05.2016 08:00 GOSC.PL
W "Rzeczpospolitej" natknęłam się na ciekawą ciekawostkę - bogaciutkie społeczeństwo Dubaju robi się coraz bardziej... nieszczęśliwe. W zasadzie najbardziej unieszczęśliwia ich fakt, że państwo troszczy się o nich od kołyski aż po grób i są tak bogaci, że nie muszą ani o nic walczyć, ani o nic się starać. I stają się przez to tylko pasywnymi spijaczami śmietanki, która - wydaje się - już im się trochę przejadła.
Na myśl przyszedł mi wówczas eksperyment Johna Calhuona przeprowadzony na myszach w 1968 roku. Eksperyment o nazwie "Mysia utopia" miał na celu odpowiedzieć na pytanie: co się stanie, jeśli osobnikom danego gatunku zapewnimy idealne warunki do życia? Badacz stworzył więc takie idealne warunki dla myszy: nieograniczony dostęp do pożywienia, wyeliminowanie chorób poprzez opiekę lekarską i absolutny brak zagrożeń w postaci drapieżników. Jedyną niedogodnością była powierzchnia, której nie powiększano wraz ze wzrostem populacji.
Eksperyment, mimo że był wielokrotnie powtarzany, za każdym razem dawał takie same wyniki. Brak zagrożeń i idealne warunki bytowe powodowały de facto... wymarcie populacji.
Na początku myszy, które trafiły do specjalnego pomieszczenia badawczego, były nieufne i czujne. Stopniowo poznawały otoczenie i współmieszkańców. Potem zaczynały łączyć się i tworzyć maleńkie społeczności. Budowały gniazda, zakładały mysie rodziny, w których, co ciekawe, największy dobrobyt zależał od najbardziej walecznego samca, stojącego na straży swojego "domostwa". W miarę jednak rodzenia się nowych pokoleń coś szło nie tak.
Eksperyment, podzielony na cztery fazy, ukazywał stopniową degradację mysiego społeczeństwa. Myszy, pozbawione naturalnych drapieżników, prowadziły coraz bardziej gnuśne i bezproduktywne życie, co przekładało się również na ich relacje. Samce przestały zalecać się do samic, w zasadzie pod koniec w ogóle przestały się nimi interesować i podzieliły się na dwa skrajne ugrupowania: samców bardzo agresywnych i samców-lalusiów, które zaczynały przejmować żeńskie role. Wśród nich pojawiły się także zachowania homoseksualne - agresywni wykorzystywali lalusiów, którzy na końcu eksperymentu zajmowali się już tylko spaniem, jedzeniem i czyszczeniem futerka. O żadnym bronieniu domostwa nie było już mowy.
Z kolei samiczki przejęły role męskie. Zrobiły się agresywne, nawet w stosunku do swoich młodych, które zaczęły atakować, ranić i wypędzać z gniazd. Młode w ten sposób wyrzucone stały się całkowicie nieprzystosowane do życia w społeczności i miały nieprawidłowo wykształcone zachowania emocjonalne. U samiczek zaobserwowano również coś w rodzaju "naturalnej antykoncepcji" - płody były wchłaniane w organizmie matek, a te, które się rodziły, nie przeżywały.
W ostatniej fazie mamy już do czynienia z wymieraniem mysiej społeczności. Liczba zgonów przewyższyła liczbę urodzeń i pod koniec tej fazy myszy całkowicie straciły zdolność do rozmnażania.
Wnioski z eksperymentu w zasadzie nasuwają się same - dobrobyt krzywdzi, bogactwo nie uszczęśliwia, wygoda ogłupia, a brak zagrożeń robi z osobników tępe, egoistyczne "misiożelki". Zadziwiające są te zachowania homoseksualne i agresja samiczek. A najbardziej zatrważające jest to, że życie w mysim raju do złudzenia przypomina obecne wysoko rozwinięte społeczeństwa. Czy i my nie obserwujemy stopniowej zamiany ról męskich i żeńskich?
Nigdy nie sądziłam, że do tego mógłby doprowadzić dobrobyt i wygoda, ale gdy byłam na emigracji i obserwowałam społeczeństwo brytyjskie, stwierdziłam, że coś w tym musi być. Tam jest tak dobrze, że już nikomu nic się nie chce. Nie chce im się walczyć o życie nienarodzonych, bo przecież to nie ludzie. Nie chce im się zdobywać świata, bo już dawno go zdobyli i teraz czerpią garściami dobra z byłych kolonii. Nie chce im się nawet wykłócać z urzędami o zasiłki, bo też już dawno dostali. Pozostaje im tylko wegetacja na poziomie umysłowym misiożelka i życie kolorowymi pisemkami. Ale niektórzy wybierają bardziej ekstremalne rozwiązania, jak robią to niektóre młode Brytyjki - przechodząc na islam i wyjeżdżając do Syrii czy Iraku, żeby poczuć przygodę i o coś zawalczyć. Czy wojujący islam i przyłączający się do niego młodzi, piękni, znudzeni Europejczycy to nie jest właśnie odpowiedź na przerost dobrobytu, który wychodzi ludziom uszami?
Jakkolwiek by to interpretować, potwierdza się prawda, że bogactwo nie daje szczęścia, bo - jak powiedział - Jezus, "kto chciałby zyskać swoje życie, ten je straci".
Ludwika Kopytowska