Beata Szydło "pozamiatała" w Parlamencie Europejskim. Ale twardogłowi eurokraci i tak tego nie zrozumieli.
19.01.2016 21:02 GOSC.PL
Miałem mieszane uczucia, gdy polska premier zapowiedziała udział w tej debacie. Owszem, rozumiałem intencje: nic o nas bez nas, trzeba być tam, gdzie o nas mówią, to okazja, by pokazać ludzką twarz „dyktatury kaczyzmu”… Mimo wszystko czułem niesmak na myśl, że demokratycznie wybrany rząd musi grać w teatrze, którego scenariusz napisali nie mający do tego prawa eurokraci. Bo to był spektakl pozbawionych kompetencji instytucji, przed którymi musiała tłumaczyć się osoba wyposażona w pełne kompetencje do rządzenia swoim krajem. Ani Komisja Europejska nie miała prawa, a przede wszystkim podstaw w faktach, by wszczynać jakąkolwiek procedurę czy „dialog” w celu zbadania praworządności w Polsce, ani Parlament Europejski nie jest organem, który miałby cokolwiek do powiedzenia polskiemu wyborcy i rządowi w sprawie prowadzonej przez niego polityki krajowej. A że trzeba jakoś uzasadnić rację swojego istnienia i drogiego utrzymania – taka debata, jak ta w sprawie „sytuacji” w Polsce po prostu musiała się odbyć.
Swoje role odegrali zatem komisarze, którzy opinię o „sytuacji” najwyraźniej oparli tylko na donosach nieprzychylnej rządowi prasy i polityków opozycji, a nie na danych przesłanych przez polskie władze (co trafnie wytknął im prof. Ryszard Legutko), europosłowie, którzy powtarzali jak mantrę teksty o wspólnych europejskich wartościach i „sercu”, które jest po stronie demonstrującej w Strasburgu garstki Polaków…tj. urzędników unijnych (co niechcący chlapnęła reporterka Polsat News) i którzy robili taaakie oczy, gdy prof. Legutko pytał, gdzie były ich serca, gdy tysiące ludzi w Polsce demonstrowały w Polsce za poprzedniej władzy, gdy miliony podpisów były wyrzucane do kosza, a dziennikarze z mediów publicznych zostali wyrzuceni z dnia na dzień. Nie, oni i tak niczego nie zrozumieli. Także tego, co rzeczowo, z kulturą i godnością tłumaczyła im Beata Szydło: że jesteśmy niepodległym i suwerennym narodem i że Polska nie zasługuje na to, by być ocenianą przez Komisję Europejską czy Parlament Europejski.
Polska premier zresztą wypadła znakomicie w tej debacie. I tylko dlatego cieszę się, że jednak wzięła w niej udział. A może nawet niektórzy zobaczyli, że to polska opozycja przeniosła swoją wojenkę na forum Europy, może ktoś jednak z eurokratów poczuł się zmanipulowany przez cynizm polskiej opozycji. Premier mówiła: „Polskie sprawy powinniśmy rozwiązywać w Polsce. Toczmy ten spór tam, gdzie jego miejsce - w polskim parlamencie”. I dodała: „Nie chcę, aby w Polsce ludzie bali się, by narastały obawy europejskie. Zróbmy wszystko, by Europa rozwijała się w spokoju i by była wspólnotą sprawiedliwych państw. Polski rząd nie zrezygnuje z programu do którego zobowiązaliśmy się wobec wyborców. Były demokratyczne wybory - Polacy wybrali taki program, wybrali nas”.
Dlatego choć sam fakt wzywania Polski na dywanik za nic i konieczność słuchania uwłaczających nam oskarżeń, że mamy rząd nacjonalistów (padły takie słowa), to od strony prezentacji i promocji polskiego rządu był to duży sukces Beaty Szydło. A tak naprawdę każdy z aktorów tego teatru dobrze wie, że gra toczy się o naprawdę ważne interesy: kraju, który walczy o swoje, i tych, którzy wiedzą, że na tym mogą wiele stracić.
Jacek Dziedzina