Boże Narodzenie potwierdza, że twój i mój los jest dla Boga ważniejszy niż Jego własny los.
W czasach Starego Testamentu wielu ludzi myślało, że Bóg wprawdzie nas kocha, ale że czyni to z dalekiego i wygodnego dla siebie Nieba, podczas gdy nam - po grzechu Adama i Ewy - przychodzi żyć na tej bliskiej nam, ale często niewygodnej Ziemi. W kolejnych pokoleniach ci, którzy oddalali się od Boga, coraz bardziej zamieniali naszą planetę w dolinę ciemności i padół łez. Poprzez wybranych ludzi i poprzez cudowne znaki swojej obecności Bóg potwierdzał, że także w tej nowej, już nie rajskiej, lecz bolesnej sytuacji nie przestaje nas kochać. Historia zbawienia to historia najbardziej wiernej miłości we wszechświecie. Bóg nigdy nie przestawał ratować ludzi krzywdzonych. Nigdy też nie przestawał wzywać krzywdzicieli do nawrócenia. Nikomu i nigdy nie groził wycofaniem swojej miłości.
Gdy nastała pełnia czasów, czyli pełnia objawienia się Boga, odwieczny Ojciec posłał nam swojego Odwiecznego Syna, który przyjął ludzką naturę. Niewidzialny Bóg stał się widzialnym człowiekiem po to, byśmy dosłownie zobaczyli Jego miłość. Chrystus szedł do ludzi po to, by okazywać im miłość z bliska. Z najbliższego bliska! Patrzył im w oczy. Dotykał, by uzdrawiać. Przytulał, by okazywać czułość i wzruszenie. Rozwalał stoły, by zmuszać do refleksji. Demaskował przewrotnych, by nie manipulowali bliźnimi i sami nie poszli na zatracenie. Był dla ludzi obecny od rana do wieczora. Okazywał miłość z tej bliskiej i jakże niewygodnej dla Boga Ziemi. Tak niewygodnej, że wcielony Syn Boży już jako noworodek został po raz pierwszy skazany na śmierć.
Boże Narodzenie to szczyt empatii. Bóg potwierdza, że nie tylko duchowo wczuwa się w sytuację ludzi na ziemi, ale fizycznie się z nami utożsamia. Staje się we wszystkim podobny do nas, oprócz grzechu. Gdy Chrystus już jako dorosły zostaje skazany na śmierć, przyjmuje ten wyrok dobrowolnie, by potwierdzić, że Ciebie i mnie kocha dosłownie za każdą cenę, że Twój i mój los jest dla Niego ważniejszy niż Jego własny los. Wcielony Bóg kocha nas także wtedy, gdy traktujemy Go gorzej niż Barabasza, który był mordercą i gdy zabijamy Go na krzyżu. Po zmartwychwstaniu powraca do nas i pozostaje obecny w Eucharystii po to, by każdego z nas kochać z bardzo bliska.
Naszym pierwszym zadaniem jest przyjmowanie bliskości wcielonego Boga i karmienie się tą bliskością. Im bliżej bowiem jest nas Ten, który nas najbardziej kocha, tym bardziej czujemy się przez Niego umocnieni. Podobnie dzieje się w relacjach międzyludzkich. Im bliżej jesteśmy kogoś, kto nas kocha, tym bardziej czujemy się bezpieczni, radośni i silni. Boże Narodzenie jest wtedy, gdy jesteśmy jeszcze bliżej Boga niż dziecko blisko jest swojej matki, gdy przebywa jeszcze w jej wnętrzu. Gdy aż tak blisko jesteśmy Boga, wtedy trudno już jest odróżnić Ziemię od Nieba, bo przecież Niebo dla człowieka to nie jakieś tajemnicze miejsce, lecz to bycie bliżej Boga niż samego siebie.
Drugim naszym zadaniem jest okazywanie miłości naszym bliskim z bliska. Z bardzo bliska! Bliski to przecież ten, kogo kochamy z bliska! Im bliżej jesteśmy Boga, tym dojrzalej potrafimy być przy naszych bliskich. Tym więcej mamy dla nich czasu, siły i serdecznej czułości. Tym bardziej ofiarnie, a jednocześnie mądrze potrafimy okazywać im tę miłość, której uczymy się od Zbawiciela. W Wigilię otrzymałem sms-a od trzech córeczek moich przyjaciół. Dzieci napisały: „Chcemy, by Pan Jezus nie płakał przez nas w tym roku. No chyba, że z radości”. Nie potrafię niczego już do tych życzeń dodać…
ks. Marek Dziewiecki