O. Jan Góra już nigdy nie zadzwoni: „Baśka napisz o Lednicy”. I o Jamnej, i Hermanicach, o które dbał. Tylko nie dbał o siebie. Umarł przedwcześnie, mając 67 lat.
22.12.2015 12:40 GOSC.PL
Już mi nie powie, jak miłość cielesną przepracowuje na ojcowską. Jak uczy się z czułością patrzeć w oczy pięknych dziewcząt z duszpasterstwa, stając się ich ukochanym ojcem. Jak nie unika i nie boi się kobiet, ale zachwyca się kobiecością, przekonany, że Kościół też jest kobietą, małżonką Jezusa. Jak przypomina o wierności ideałom, które opisał w genialnej książeczce "Piórem plebana", poświęconej swojemu stryjowi księdzu. Jak zachwyca się rodzinnym Prudnikiem, i rodzinami – matką i ojcem i rodzeństwem, ale też rodziną zakonną, ucząc szacunku do tego, co najważniejsze. Jak nieustannie podziwia „Pieśń nad pieśniami” w tłumaczeniu przyjaciela i ulubionego poety - Romana Brandstaettera, widząc w niej genialny opis miłości małżonków, ale i Boga do człowieka. Jak uwodzi setki tysięcy młodych i wiedzie ich przed Jezusa Chrystusa. Jak pisze tekst hymnu Światowych Dni Młodzieży w Częstochowie i „Laudato si”, ale też zgrania młodych do siebie, wykładając swoją teorię duszpasterzowania w książkach „Grabiąc ściernisko” czy „Pijani Bogiem” i wielu innych, powstałych na marginesie codziennej, ciężkiej pracy z młodzieżą. O tym, jak można zaszaleć i zawołać z ostatniego szeregu do Jana Pawła II „Pozdrawia Cię Jan Góra!”, a już za chwilę znaleźć się przy błogosławiącej dłoni Ojca świętego.
Przez lata dawał z siebie wszystko, jakby się nie zestarzał ani o jeden dzień. Jego duszpasterstwo akademickie u dominikanów w Poznaniu było mu także domem, stale pełnym gości, a może i domowników. Bo młodzi i starzy przychodzili do niego w dzień i w nocy, a on pomagał ustawiać im życie i zbliżał do Pana Jezusa. To samo było na Jamnej i w Hermanicach, do których wrócił. Spotkanie z nim tam dwa lata temu było dla mnie lekcją pokory. Przyznał, że zaczynał od rekolekcji w Hermanicach, a potem je zostawił dla Lednicy i Jamnej i teraz wrócił, żeby to naprawić. Głosił wtedy nauki dla dwudziestu chętnych z całej Polski. Podczas obiadu zobaczyłam, że jadł same warzywa, że dziewczyny z duszpasterstwa mierzą mu poziom cukru i dają zastrzyki z insuliną. – One o mnie dbają, a ja dbam o nich – ripostował, kiedy zwracały mu uwagę, że na siebie nie uważa, tyrając bez ustanku.
Jak nikt potrafił dyscyplinować, podnosić, stawiać na nogi, mobilizować. Kiedy było konieczne, obśmiewał napuszoność, zadęcie, mówienie na najwyższym „c”. Ale zaraz potem potrafił powiedzieć "Kocham Cię", wiedząc, jak tego potrzebujemy. Teraz mówi "Kocham Cię" Panu Bogu, w którego wierzył.
Barbara Gruszka-Zych