Przekaz exposé Beaty Szydło brzmi: lepiej już było. Tak gdzieś w latach 90-tych. Gdzie ten zapowiadany rozwój?
18.11.2015 13:41 GOSC.PL
Beata Szydło w swoim exposé stwierdziła, że program nowego rządu można streścić w trzech, a tak naprawdę jednym słowie: Rozwój, rozwój i rozwój. Nieszczególnie mi ono pasuje do tego politycznego środowiska. I to nie ze względu na zarzucane mu „wstecznictwo” i „zaściankowy konserwatyzm”. Po prostu program, jaki proponuje, nie jest szczególnie nowatorski. Wręcz przeciwnie – czytając, słuchając i rozmawiając z politykami tej partii odnoszę wrażenie, że często chcą oni robić to samo, tylko lepiej. I niekoniecznie „to samo”, co rząd PO-PSL, a wręcz „to samo”, co miało miejsce w głębokich latach 90-tych XX wieku.
Przykład? Służba zdrowia. Beata Szydło zapowiada powrót do finansowania jej z budżetu państwa. Pomysł niegłupi, zwłaszcza że Konstytucja głosi, że „niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych” (Art. 68 p. 2). Czyli także niezależnie od tego, czy są ubezpieczeni, czy nie – w związku z czym nie ma potrzeby ściągania oddzielnej składki na NFZ. Problem w tym, że jednocześnie Szydło nie wskazuje granic tego dostępu. Reforma cofająca nas do czasów jeszcze sprzed wprowadzenia kas chorych przez rząd Jerzego Buzka wymagałaby wskazania, za co płacimy w podatkach (powinny to być przede wszystkim te świadczenia, których koszt z własnej kieszeni i ubezpieczenia trudno jest pokryć), a za co nie. Szydło sugeruje raczej, że wszystko będzie bezpłatne, co wywoła jedynie zawód pacjentów, bo za wszystko, zwłaszcza w tak newralgicznej dziedzinie, jak opieka zdrowotna, z podatków zapłacić się nie da.
Inny przykład - edukacja. Nie mam nic przeciwko cofnięciu obniżki wieku szkolnego, likwidacji gimnazjów, walce z testomanią czy przywróceniu „klasycznego” kanonu lektur – a to przecież jest dorobek ostatnich 15 lat. Nie można jednocześnie wracać do wad systemu, który mieliśmy w latach 90-tych, czyli m.in. do przeciążenia uczniów często niepotrzebną wiedzą. Obawiam się też, że przy ustalaniu kanonu lektur nowe władze mogą ulec tak częstemu, niestety, wśród prawicy antykwaryzmowi i brakowi zrozumienia współczesnej kultury, w efekcie czego uczniowie nadal będą poznawali drobiazgowo literaturę XIX wieku, zaś jednocześnie zabraknie miejsca dla trendów współczesnych.
Także w zakresie polityki społecznej i gospodarczej Beata Szydło nie miała wiele nowego do powiedzenia. Wygląda na to, że „reforma” systemu emerytalnego będzie polegała wyłącznie na powrocie do starego wieku emerytalnego i jednoczesnym podwyższeniu emerytur (trudno mi sobie wyobrazić, jak pogodzić jedno z drugim). PiS chce reformować Polskie Inwestycje Rozwojowe, które od początku były niewypałem i obiecuje kolejny program budowy mieszkań, oparty - jak zwykle - na współpracy z kredytodawcami. Na dokładną ocenę przyjdzie czas, gdy poznamy konkrety, ale na pierwszy rzut oka wygląda to na kolejny odcinek serialu zapoczątkowanego przez program Rodzina na Swoim (obecnie jesteśmy na etapie "Mieszkania dla Młodych"). Na pewno też nie możemy liczyć na postęp w walce z zadłużeniem państwa, bo B. Szydło już zapowiedziała wzrost deficytu budżetowego.
Ten ton brzmiał niemal w każdym zdaniu exposé. I często nawet słusznie, problem w tym, że zbyt rzadko słychać było nie tyle o odbudowywaniu i naprawianiu, a o rozwoju, kroku naprzód właśnie (pozytywnym wyjątkiem była np. zapowiedź wsparcia dla klastrów przemysłowych, których jest w Polsce ciągle zbyt mało).
Życzę nowemu rządowi jak najlepiej, ale obawiam się, że jeśli myślenie Pani Premier pozostanie w starych koleinach, daleko naprzód nie ruszymy.
Stefan Sękowski