Nowy numer 13/2024 Archiwum

In vitro się wylało

Nie miałam złudzeń co do decyzji pana prezydenta. Podpisanie ustawy o in vitro, to niejako podsumowanie całej prezydentury i postawy nieco schizofrenicznej, acz (trzeba przyznać z przykrością) pożądanej przez część Polaków.

Prezydent wielokrotnie pokazywał, co myśli (czy raczej: jak nie myśli). Wielokrotne jego działania - chociażby podpisanie tzw. konwencji antyprzemocowej - wskazywały, że jego jedynym celem jest wierność własnej partii. A wartości? Wartości, etyka czy wręcz merytoryczne, konkretne i druzgocące argumenty przeciwko ustawie? Wszystko da się nagiąć i ubrać w piękne słowa o "byciu za życiem". Kto by sobie prawdą głowę zaprzątał, skoro partia projekt wysmarowała. Zostawmy więc pana prezydenta.

Bo oto mamy sytuację następującą, z którą przyjdzie się wszystkim zmierzyć. In vitro będzie refundowane, a więc opłacane z naszych podatków. I będzie się to działo w kraju "mlekiem i miodem płynącym", w którym brakuje na leczenie dzieci. Bo choć bardzo piękne są akcje typu: "zbierajmy pieniądze na ratowanie chorego Frania" - to jednocześnie przerażają. To państwo, a nie obywatele, winno ratować umierające dzieci. Lecz nie robi tego. Za to usłużnie zrefunduje zabieg o niskiej skuteczności, generujący poważne skutki medyczne i moralne. In vitro będzie bezpłatne w kraju, w którym tzw. pakiet onkologiczny to groteskowy zabieg rządowego PR. I w którym leczenie osób chorych na raka to w wielu przypadkach tragiczna fikcja. Akurat znam problem niemal z autopsji, bo przerabiam "działanie" tzw. pakietu onkologicznego z bliską mi osobą. I w końcu w kraju, w którym trudno dzieciom wyleczyć zęby w publicznej przychodni, będzie można zafundować sobie zapłodnienie pozaustrojowe. Ale zostawmy materialne paradoksy. Kto bogatemu - w PR - zabroni?

Dużo poważniejsze są pytania, co dalej ze społeczną świadomością. Jeśli prawdziwe są badania, z których wynika że ponad 70 proc. Polaków opowiada się za in vitro, oznacza to, po pierwsze, ogromny brak rzetelnej wiedzy o tej metodzie. A po drugie - ogromną podatność wśród społeczeństwa na propagandę rządowej narracji o in vitro. Społeczeństwo najwyraźniej łyknęło wieloletnie gadanie o "leczeniu" niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego, przyjęło za prawdę objawioną wymysły na temat jej skuteczności. Uwierzyło też, że metoda jest bezpieczna i nie wywołuje skutków ubocznych dla kobiety. Niestety, duża część Polaków, bez odrobiny refleksji i chęci myślenia, przyjęła te "argumenty" i powtarza jak mantrę. Druga strona medalu to taka, że do świadomości społecznej nie przebiły się rzeczywiste argumenty i merytoryczna wiedza na temat zabiegu. Argumenty konkretne, odarte z emocji. Nie było takich? Pewnie były, tylko dlaczego tak mało osób zapoznało się z nimi dość skutecznie.

Brak odpowiednich kanałów, w których te informacje mogłyby się przebić? Brak umiejętności skutecznej komunikacji na tematy delikatne, subtelne, ale najistotniejsze? Warto przeanalizować przyczyny, by wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. Czy da się, a to pytanie chyba najistotniejsze w tej chwili, dotrzeć z rzetelną wiedzą do młodych ludzi, do par, do wszystkich, którzy być może będą musieli podjąć decyzję: poddać się zabiegowi czy nie?
Niewątpliwie jest potrzebne tłumaczenie mądre, spokojne, rzeczowe i merytoryczne. Mówienie o zabiegu z jak najmniejszą dozą emocji. Przy jednoczesnym zachowaniu ogromnego szacunku do par borykających się z problemem niepłodności. I - oczywiście - do dzieci poczętych tą metodą. Lepiej późno niż wcale.

Kolejna, trudna, acz ważna sprawa. Ewa Czaczkowska w komentarzu napisała, że "Kościół przegrał in vitro": mówił o zapłodnieniu pozaustrojowym nieskutecznie, więc społeczność - w ogromnej mierze katolicka - nie przyjęła argumentacji kościelnej i opowiada się za zabiegiem, który jest całkowicie sprzeczny z Magisterium. Sporo w tych gorzkich słowach prawdy. Być może rzeczywiście narracja kościelna nie była dość przekonująca, być może jej stylistyka nie odpowiadała większości wiernych. Być może środki, których używano, by tłumaczyć i porządkować tę problematykę były nieodpowiednie, dobrane przypadkowo lub też przestarzałe. Możliwe jednak, że sprawa jest znacznie trudniejsza i bardziej dramatyczna: żeby widzieć w embrionie człowieka, być może potrzeba (nie tylko biologicznej wiedzy), ale przede wszystkim żywej wiary. Której wielu zabrakło.

I co teraz? In vitro się wylało. Ustawa wejdzie w życie. Jednak to od osobistych wyborów konkretnych par będzie zależało, czy i w jakiej skali będzie realizowana. Dlatego jednym sensownym krokiem jest obecnie wypracowanie nowego i skutecznego modelu komunikacji ze społeczeństwem. Tak na poziomie komunikacji specjalista - pacjent, jak i Kościół - wierni. Potrzeba połączenia sił: specjalistów medycyny, specjalistów skutecznej komunikacji i etyków, duchowieństwa. Tłumaczenia, a nie straszenia. Mówienia o prawdziwym leczeniu niepłodności. Mówienia o godności każdego, nawet najmniejszego człowieka. Zawsze z szacunkiem i merytorycznie. Tylko tyle i aż tyle.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej