Urodziny prezydenta Roberta Mugabego, najstarszego przywódcy świata, obchodzone są w Zimbabwe jak państwowe święto. Niezręcznie jest mu życzyć stu lat życia. W sobotę kończy 91.
W tym roku urodzinowe obchody przywódcy potrwają ponad tydzień. Rozpoczęły się już w piątek całonocnym muzycznym koncertem w Harare. W ciągu tygodnia ku czci Mugabego zostanie rozegrany piłkarski mecz. Odbędzie się też specjalny pokaz mody.
Główne uroczystości zaplanowano jednak dopiero na przyszłą sobotę, kiedy to w klubie golfowym Elephant Hills Resort (rozgrywane są tam najważniejsze mistrzowskie turnieje w tej dyscyplinie sportu) w Victoria Falls nad sławnymi na cały świat wodospadami Wiktorii wydane zostanie urodzinowe przyjęcie.
Spodziewanych jest na nim około 20 tys. gości, których jeden z wielkich właścicieli ziemskich Tendai Musasa uraczy ucztą dań z dziczyzny. Na przyjęcie ku czci prezydenta Musasa postanowił kupić dwa słonie, dwa bawoły, dwie antylopy szablorogie, pięć antylop impala, a nawet lwa. Dziennikarze oszacowali hojność Musasy na prawie 150 tys. dolarów.
Urodzinowe menu oburzyło obrońców dzikich zwierząt. Słonie, bawoły, antylopy i lew znajdują się od ochroną, a na ucztę prezydencką zostaną odłowione w parku narodowym. Obrońcy zwierząt od lat oskarżają rząd Zimbabwe o prowadzenie interesów z kłusownikami i bogaczami z Chin, oszalałymi na punkcie afrodyzjaków, wyrabianych z dzikich zwierząt.
Szczodrobliwość Musasy nie pokryje jednak wszystkich kosztów przyjęcia, które mają sięgać prawie miliona dolarów. Przewodniczący Postępowego Związku Nauczycieli Raymond Majongwe poskarżył się dziennikarzom, że urzędnicy Mugabego wymuszają na nauczycielach zrzutkę w wysokości 10 dolarów na urodzinową imprezę. Reszta pieniędzy pójdzie z budżetu państwa.
Sędziwy jubilat rządzi w Zimbabwe już czwarte dziesięciolecie. Objął władzę w 1980 r. jako premier (od 1987 r. jako prezydent) niepodległego kraju, który po brutalnej partyzanckiej wojnie (Mugabe był jednym z jej przywódców) powstał z rasistowskiej, rządzonej przez białych Rodezji.
Przez pierwszych 20 lat rządów Mugabe cieszył się na Zachodzie uwielbieniem i poparciem, z jakim później z afrykańskich przywódców spotykał się tylko Nelson Mandela. Mugabe prowadził politykę pojednania narodowego, zezwalał na wielopartyjną demokrację i wybory, pozwolił białym zachować majątki, a wieloletnią dyskryminację czarnoskórym próbował rekompensować socjalistyczną polityką przy wydawaniu pieniędzy z bogatego budżetu na oświatę i opiekę zdrowotną.
Idyllę tę zburzyły socjalizm w gospodarce, przyrodzony autokratyzm Mugabego i także zwyczajna, ludzka zawiść (uwolniony z więzienia Mandela odebrał mu tytuł niekoronowanego przywódcy całej Afryki i ulubieńca Zachodu). Kryzys, wywołany niewydolnością gospodarki wywołał uliczne protesty i strajki, a Zachód i zimbabweńscy biali farmerzy zaczęli wspierać związkowych przywódców, by przekształcili się w polityczną partię i odsunęli od władzy Mugabego. Ten odpowiedział brutalną siłą. Wywłaszczył białych farmerów, bojówki rządzącej partii ZANU-PF gromiły opozycję, a posłuszni prezydentowi urzędnicy fałszowali kolejne wybory.
Z ulubieńca Zachodu Mugabe stał się jego nienawistnym wrogiem. Zachód okrzyknął go wzorcowym przykładem fatalnego przywódcy i satrapy. Mugabe zaś postępowanie Zachodu uznał za klasyczny przykład neokolonializmu i imperialistycznej obłudy.
Trwająca drugie dziesięciolecie wojna Mugabego z Zachodem kończy się jednak niespodziewanym triumfem Mugabego. "Nie ma co ukrywać - Mugabe wygrał" - uważa Richard Dowden, dyrektor londyńskiego Królewskiego Towarzystwa Afrykańskiego, a niegdyś jeden z najlepszych dziennikarzy-znawców Afryki. "Zachód włożył tyle wysiłku, żeby odsunąć go od władzy albo przynajmniej zmusić do zmiany polityki i wszystko na nic" - dodał.
Mugabe rzeczywiście święci polityczne triumfy. Pod koniec zeszłego roku, na partyjnym zjeździe, nie tylko znów został wybrany na przywódcę, ale zastrzegł sobie wyłączne prawo mianowania swoich zastępców. Zapewnił więc sobie, że to on, a nie partyjne frakcje wskażą jego następcę i przyszłego prezydenta kraju. Na zjeździe rozgromił też partyjny bunt, kierowany przez jego zastępczynię Joyce Mujuru, która nie mogła się już doczekać sukcesji oraz awansował do partyjnych władz swoją żonę, Grace.Na początku bieżącego roku Mugabe został przewodniczącym Unii Afrykańskiej (stanowisko to, rotacyjnie sprawowane jest przez kolejnych przywódców). W Afryce swoim oporem wobec Zachodu Mugabe zyskuje sobie wyłącznie sympatyków. "Jeśli jego celem było rządzić Zimbabwe po kres swoich dni i bez względu na koszty oraz zostać bohaterem Afryki, to sądzę, że powiodło mu się - mówi Dowden. - A że przy okazji Zimbabwe popadło w ruinę i jest grabione przez złodziei, nazywających siebie ministrami, to Mugabego nie zajmuje".
Za prezent na 91 urodziny i swój kolejny triumf Mugabe może uznać fakt, że po kilkunastu latach Unia Europejska zawiesiła sankcje przeciwko Zimbabwe. Utrzymała sankcje dotyczące samej osoby Mugabego i jego najbliższych, ale na tym zdaje się nie zależeć samemu Mugabemu, który już dawno przestał leczyć się i jeździć na zakupy do Londynu czy Paryża i robi to w Singapurze i Kuala Lumpur.
UE zrobiła zresztą dla Mugabego wyjątek i postanowiła, że zostanie wpuszczony do Europy jako przewodniczący Unii Afrykańskiej. Mugabe nie skorzysta pewnie z tego przywileju, tak jak w zeszłym roku nie skorzystał z zaproszenia do Brukseli na szczyt UE-UA. Odmówił, ponieważ organizatorzy nie zaprosili także jego żony. W geście solidarności z Mugabem do Brukseli nie przyjechał wtedy także prezydent RPA Jacob Zuma.
Wojciech Jagielski