Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej będzie musiał myśleć po "unijnemu”, a nie po polsku.
30.08.2014 22:23 GOSC.PL
Trwa przekonywanie Polaków, że Donald Tusk jako nieformalny "prezydent UE” wzmocni naszą pozycję w Unii. W końcu w Radzie Europejskiej nie będziemy mieć, jak dotąd, jednego przedstawiciela, a dwóch! I będzie przewodniczył obradom szefów rządów państw członkowskich, a także reprezentował Zjednoczoną Europę na zewnątrz.
Zabawne, że człowiek, który jeszcze cztery lata temu zrezygnował z ubiegania się o urząd prezydenta Polski, by nie siedzieć bezczynnie pod żyrandolem w wielkim pałacu, teraz zgodził się na pełnienie funkcji, która da mu jeszcze mniejszy wpływ na rzeczywistość. Gdy wczytamy się w zapisy traktatowe, okaże się, że przewodniczący Rady Europejskiej ma za zadanie przewodniczyć pracy RE i (niesamodzielnie!) ustalać jej program. Ponadto reprezentuje UE na zewnątrz - i to nie sam, bo wspólnie z Wysokim Przedstawicielem ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa. Jego pozycja zależy od siły charakteru przewodniczącego RE – czy swoją rolę pełni czysto formalistycznie, ograniczając się do udzielania i odbierania głosu, czy aktywnie bierze udział w dyskusjach, starając się wypracować osobisty autorytet, dzięki któremu jego głos będzie ważył więcej.
Przewodniczący RE ma jednak jeszcze jedną, symboliczną rolę do odegrania. Rada Europejska jest organem unijnym najbliższym państwom członkowskim. W jej skład wchodzą głowy państw członkowskich lub szefowie ich rządów. Tymczasem w postaci stałego przewodniczącego traktat lizboński wprowadził do RE człowieka, który symbolizuje ponadnarodowy charakter UE i to on kieruje pracami premierów i prezydentów. Podobnie jak europosłowie, a zwłaszcza eurokomisarze, ma kierować się nie interesem swojego kraju, a interesem Unii jako całości.
Wspólny interes Unii Europejskiej jest niedefiniowalny, jednak z reguły sprowadza się on do jakiejś wypadkowej interesów państw członkowskich. Trzeba być naiwnym, by nie wiedzieć, że ustalanie wspólnej taktyki sprowadza się tak naprawdę do ciągnięcia przez każdego przedstawiciela państw europejskiego sukna w swoją stronę. Przewodniczący RE z definicji nie może tego robić - nie jest przedstawicielem swojego kraju, ale wspólnoty.
Oczywiście politycy z dnia na dzień nie zatracają myślenia kategoriami interesu narodowego. Niemniej politycy i urzędnicy funkcjonujący w Brukseli z biegiem lat zaczynają myśleć po "europejsku” bardziej niż po "polsku”, "włosku” czy "holendersku”. Zresztą widać to na konkretnych przykładach - tonąca w kryzysie Portugalia nie skorzystała z tego, że przewodniczącym Komisji Europejskiej (mającym o wiele więcej władzy niż przewodniczący RE) był przez ostatnie 10 lat Jose Manuel Barroso. I tak Donald Tusk z euroentuzjasty stanie się pełną gębą eurokratą. Zresztą to, że polski premier już potrafi myśleć po "europejsku” było jednym z powodów, dla którego został wybrany.
Stefan Sękowski