Muszą zbierać pieczątki. Inaczej nie dopuści się ich do bierzmowania. Powinni przyjąć ten sakrament. Po co? Sami nie wiedzą.
18.01.2014 08:00 GOSC.PL
Niedobrze mi się robi, gdy widzę zblazowanych gimnazjalistów, którzy przychodzą na sam koniec Mszy a potem posłusznie jak baranki ustawiają się w kolejce do zakrystii. Po pieczątkę.
To obraz, który widzę co tydzień. Nie tylko w swojej parafii. Ten system już nie działa. Nie wiem, czy funkcjonował przed laty, ale dziś nie sprawdza się w praniu. System pieczątek, parafek w indeksach nie trafia do pokolenia, które nie znosi słowa „przymus”. Część młodych nie przychodzi na całe Msze a jedynie pod sam koniec Eucharystii. Po to, by zaliczyć kolejną pieczątkę, zdobyć parafkę. Kościół kojarzy im się z instytucją sprawdzającą, weryfikującą ich zaangażowanie.
Problem niełatwy, wiem o tym. Gdyby istniały łatwe, proste i przyjemne duszpasterskie rozwiązania, już dawno weszłyby w krwioobieg Kościoła. A jednak zachęciłbym proboszczów do lektury wywiadu z bp Edwardem Dajczakiem, podpowiadającym co zrobić „w zamian”.
– Główny problem, o który rozbijamy się jako Kościół to nie parafki, podpisy, pieczątki, ale problem wiary i doświadczenia Pana Boga, którego młodzi nie mają. Szarpiemy się z nimi na pułapie powinności, wymagań, nakazów. Oni chcą to bierzmowanie „zaliczyć” (jak się zapyta po co, to zbyt wielu nie potrafi odpowiedzieć. Odważniejsi bąkną coś o papierku przed ślubem). Chcą mieć problem z głowy. Zdecydowanie za mało jest tych, którzy motywują bierzmowanie przyjęciem Ducha Świętego. Ten stan musi decydować o treści przygotowania i formach. Prowadziłem kiedyś akademickie rekolekcje w jednym z dominikańskich ośrodków. Rozdałem młodym ankietę, która sam przygotowałem. Pytałem o to, co zapamiętali z bierzmowania. Odpowiedzi były porażające. Zostało w nich to, co najbardziej męczące: podpisy, pieczątki, sprawdzanie obecności, zaliczenie. Czyli cała sakramentalna biurokracja.
Co mnie zabolało? Oni nie wspominali ani słowem o istocie tego sakramentu! Bierzmowanie jest jak papierek lakmusowy – to faza, w której kończy się etap wiary dziecięcej a zaczyna wchodzenie w świadome/dojrzałe jej przeżywanie. Młodzi, często bardzo odlegli od osobistego doświadczenia wiary, bywają też przymuszani przez rodziców do przystępowania do bierzmowania. Przychodzą więc zbuntowani do kościoła. W nim wita ich ksiądz rozpoczynający od przedstawienia całej listy zadań i zobowiązań, typu „by przyjąć bierzmowanie trzeba zaliczyć to i tamto”. Falstart! Nawet, jeśli ten ksiądz miał dotąd dobre z nimi relacje, od razu ląduje po przeciwnej stronie. Wszystko, co pachnie przymusem wywołuje u młodych z miejsca alergię, bunt. tworzy się barykada i zaczyna przepychanka, walka. Największym problemem dzisiejszej młodzieży jest brak osobistego doświadczenia Boga. Bez niego Bóg jest dla nich często tylko pojęciem.
Opowiem o tym, co my zrobiliśmy w Koszalinie. Przygotowanie do bierzmowania trwa dwa lata. Czy był opór materii wśród młodych? Nie. Raczej wśród księży (śmiech). Usłyszałem zarzut: „Część odpadnie i nie pójdzie do bierzmowania”. Odpowiedziałem: „A po co mają iść ci, którzy nie mają na to najmniejszej ochoty?”. Staramy się dotrzeć do rodzin tych młodych. Nie jest to proste, ale warto się postarać. Zapraszamy młodych na pierwsze, wstępne spotkanie. Z jednej strony organizacyjne, a jednak robimy wszystko by przerodziło się w szczerą modlitwę i krótką konferencję. Drugie spotkanie? Znów dziesięć minut konferencji plus modlitwa. W Wielki Piątek rodzice przekazują swojemu dziecku krzyż. Mocny znak. Niejednemu trzęsą się ręce! Robimy wszystko, by jak najwięcej młodych ludzi przeszło przez doświadczenie żywej wiary, odeszło od nauki na pamięć katechizmowych formułek a przeszło przez doświadczenie katechumenalne. To istota naszego działania!
Marcin Jakimowicz