Wiele marketów w Polsce od kilku dni zaczęło oferować bożonarodzeniowe artykuły. Na razie niewinnie, bez bombek, lampionów i innych dekoracji – z ustawionych na poboczu regałów uśmiechają się mikołaje z pełnomlecznej czekolady. Czy to „trochę” nie za wcześnie?
Popołudniową porą zmierzam do pobliskiego marketu. Przechadzając się pomiędzy regałami, dostrzegam jeden z nich, który przykuwa uwagę i wprawia w osłupienie. Czekoladowe mikołaje, adwentowe kalendarze i inne świąteczne delikatesy. Nie dowierzając, dla pewności spoglądam na kalendarz. Tak, na szczęście nie wpadłam w hibernację czasu i przestrzeni, mamy początek października.
Pamiętam doskonale, jak do niedawna sklepy tchnęły wigilijnym wystrojem od razu po święcie Wszystkich Świętych. Tymczasem część dyskontów postanowiła się wybić, proponując bożonarodzeniowe delikatesy już pod koniec września. Klienci mijają ten regał z obojętnością. – Taki widok raczej śmieszy niż kusi. Zakręcę się tu dopiero koło 6 grudnia, żeby kupić coś z tej „branży” dzieciakom – śmieje się młoda klientka. Chrześcijański duch obumiera w tak fałszywej atmosferze konsumpcjonizmu i szybkiej podaży.
Do Bożego Narodzenia prawie trzy miesiące. Świąteczne oferty pojawiają się coraz wcześniej. Prawdopodobnie na początku stycznia możemy już spodziewać się żółtych kurczaków i kolorowych pisanek. W końcu ludzie lubią, lub jeśli nie – to polubią – całoroczny klimat wigilijno-wielkanocnej sjesty. To dopiero „magia świąt”!
Liwia Purgał