Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Dzieci na odwyk

Znajoma wróciła z „wirtualu” do realnego życia. A do czego ma wrócić przyspawane do komputera dziecko?

Japończycy organizują obozy odwykowe dla dzieci uzależnionych od internetu – czytamy (Obozy odwykowe dla uzależnionych od Internetu). Bo tam pół miliona uczniów szkół średnich wpadło w sieciowy nałóg. Zważywszy, że Japończyków jest ponad 127 milionów, niewykluczone, że w tym względzie Polska jest drugą Japonią, albo ją nawet wyprzedza. Tyle że u nas nikt nie organizuje tego rodzaju obozów odwykowych.

Mam znajomą, która tak się kiedyś zaangażowała w „farmy” (gra, w której rozwija się wirtualne gospodarstwo, a potem trzeba dbać o inwentarz, karmić świnie, doić krowy itd.), że niemal zapomniała o Bożym świecie. Jak sama potem zeznała, funkcjonowała głównie przy komputerze. Mąż przynosił jej posiłki, które zjadała przed klawiaturą, nie przerywając transakcji i innych działań „gospodarskich”. Grała do późna w noc – a raczej do wczesnego świtu, gdy zaś sporadycznie dzwoniła do mnie, informowała, że nie ma na nic czasu, bo „nie może zostawiać zwierząt”. No i znajdowała też wymówkę „teologiczną” – że ona, przy okazji międzynarodowych kontaktów z innymi „farmerami”, porusza tematy religijne.  Później, bezsprzecznie pod wpływem łaski, zdobyła się na zerwanie z tym szaleństwem. Płacząc, pożegnała się ze zdziwionym farmerskim towarzystwem, i wróciła do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, to zapuszczone mieszkanie, wymagające potężnego sprzątania. W następnej kolejności stwierdziła, że kompletnie zaniedbywała swojego męża. Każdy dzień przynosił kolejne odkrycia: modlitwa, kontakty z dziećmi, znajomi, zaangażowanie społeczne, lektura – wszystko wracało jak u człowieka, który wybudził się z letargu.

Ale ta kobieta jest dorosła – ona WRÓCIŁA do tego, co już znała i robiła. A do czego ma wrócić przyspawane do komputera dziecko? Ono jeszcze nie zaznało odpowiedzialnego życia. Wirtualny świat gier, obrazów i dźwięków je wychowuje. Stwarza je od podstaw. Znam takie dzieci, które żyją w świecie gier tak dalece, że nie potrafią o niczym innym mówić. Dla rodziców to nieraz wielka pokusa – dzieci przy komputerze to spokój i, w sensie fizycznym, bezpieczeństwo. Ani dzieciak nie przeszkadza, ani sobie guza nie nabije.

I już to jest straszne. Normalne życie, zwłaszcza w młodości, to energia, ruch, zdarte kolana, guzy właśnie. Nic nigdy nie było w stanie przykuć dziecka tak, żeby było nieruchome dłużej niż pięć sekund, bo tak to jest pomyślane dla zdrowego rozwoju człowieka. A komputer to potrafi. Place zabaw pustoszeją, nie widać wszechobecnych kiedyś dziecięcych „band”, bawiących się w cokolwiek, byle wyładować energię. Dzieci tkwią nieruchomo przed ekranami wiele godzin w ciągu dnia i przeżywają emocje. Silne, coraz silniejsze, ale nader często puste, takie, które nawet niczego nie uczą. Co wynika z faktu, że dziecko umie zastrzelić już pięciu napastników naraz, gdy jeszcze miesiąc temu radziło sobie tylko z trzema? Owszem, nabiera refleksu i pewności siebie, ale to wirtualny refleks i wirtualna pewność siebie. Ten sam chłopiec – a mówię o konkretnym przypadku – wymiotował ze strachu na widok strzykawki, ku zdumieniu kolegów, którzy mieli go za twardziela. Bo przecież z taką dumą opowiadał o swoich sukcesach. Niestety – wirtualnych.

Nie twierdzę, że gry są z zasady złe (pomijam przeliczne gry diaboliczne, to osobny temat) i nie postuluję odcięcia dzieci od komputera. Moje dzieci mają „dzień grania” – jeden w tygodniu. A i wówczas są pod kontrolą i mogą grać tylko w to, na co otrzymają zgodę. My, rodzice, decydujemy, jak długo trwa to granie, i gdy trzeba, stosujemy – uwaga, pięknoduchy – „przemoc psychiczną”. Gdy coś przeskrobią, „dzień grania” wyparowuje.

Poważne ograniczenia w korzystaniu z komputera przez dzieci są konieczne. Dzieci muszą żyć w prawdziwym świecie, bo w dorosłości tylko cud może je sprowadzić na ziemię i nauczyć radzenia sobie z prawdziwymi wyzwaniami. Komputer musi pozostać narzędziem rozwoju, którym się człowiek posługuje, a nie narzędziem diabła, który posługuje się człowiekiem.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak

Dziennikarz działu „Kościół”

Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.

Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka