Dzieci obmyte we krwi Baranka triumfalnie wstępują do nieba.
Pierwszą reakcją jest milczenie. Czytając szczegółowe opisy rzezi wołyńskiej, zawarte w historycznych opracowaniach i relacjach świadków, czuję się, jakbym stał przed apokaliptycznym obrazem Hieronima Boscha. Przez chwilę odtwarzam fakty w wyobraźni, a potem odwracam głowę i długo patrzę w okno. Żeby odczuwać gniew lub nienawiść, konieczne jest istnienie wymiaru politycznego, a tego brakuje na wołyńskim fresku. Został porąbany na kawałki razem z ciałami ofiar. Nie ma na nim Polaków ani Ukraińców, kontekstu niepodległościowych idei czy społecznych realiów, żadnej historycznej logiki. Jest tylko tajemnica czystego zła, wobec której człowiek staje niemy, pozbawiony języka umożliwiającego uchwycenie sensu wydarzeń. Stosując w 1943 r. wymyślne metody zbrodni, nacjonaliści z OUN i UPA pragnęli wywołać wśród polskich osadników powszechne przerażenie. W ten sposób chcieli ich sparaliżować i obezwładnić, zamienić w słupy soli albo w zwierzęta niezdolne do obrony czy ucieczki, biernie oczekujące na nieuchronny wyrok losu. Również moja pierwsza reakcja jest odległą w czasie konsekwencją tej operacji. Przez okno widzę chmury płynące po niebie, takie same jak na Wołyniu 70 lat temu, i czuję w sercu pustkę, którą szczelnie wypełnia groza ludobójstwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel