Nowy numer 13/2024 Archiwum

Sześcioletnia ofiara... rządu

Poziom buty pana premiera i minister edukacji przelewa wszelką miarę przyzwoitości. Poziom rodzicielskiego rozgoryczenia rośnie. Ten tygiel musi wybuchnąć.

Najpierw fakty. Ogromna większość rodziców nie chce posyłać swoich dzieci za wcześnie do szkoły. Za wcześnie, czyli w wieku sześciu lat. Tego faktu nie zmienią zapewnienia ministerstwa edukacji, że w szkołach jest świetnie, a dzieci muszą zdobywać wiedzę od kołyski. Tego faktu nie zmienią żenujące wystąpienia pseudoautorytetów od wychowywania cudzych dzieci, według których sześciolatek jest gotowy do podjęcia obowiązków szkolnych, a rodzice są głupi i się nie znają. Rodzice, czyli praktycy wychowania własnych dzieci, doświadczają, czują i są z dziećmi. Wiedzą, co dla nich najlepsze.

Doświadczenia rodziców, którzy się przed reformą buntują, niestety potwierdzają doświadczenia tych rodzin, które zdecydowały się posłać małe dzieci do klas pierwszych. Traumy, lęki, emocjonalne poplątanie - to niemal codzienność wielu sześciolatków w pierwszej klasie. Pomijając kompletne niedostosowanie szkół do potrzeb tak małych dzieci… ponad 50 proc. rodziców, którzy chcieli (lub musieli) posłać sześciolatka do pierwszej klasy deklaruje, że nie powtórzyłoby tego błędu (przeczytaj tekst Sześciolatki - rodzice zawiedzeni, a rząd swoje).

Tym bardziej frustrująca jest postawa premiera Tuska i minister edukacji, którzy idą w zaparte. I całkowicie, w sposób zaplanowany i konsekwentny, pomijają twarde stanowisko rodziców. To rodzice (nie kosmici czy antyrządowi wichrzyciele!) czyli ogromny procent społeczeństwa, zebrali ponad 900 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum przeciwko reformie edukacji. To rodzice stworzyli gigantyczny ruch społeczny, który przeciwstawił się rządowej propagandzie i wziął w obronę dyskryminowaną, ośmieszaną i niesłuchaną… większość! Bo rodzice, którzy mówią reformie „nie” stanowią większość. Teoretycznie więc, w systemie demokratycznym, ich głos powinien nie tylko się liczyć, lecz być po prostu decydującym.

Tymczasem w Polsce, nie tylko głosu większości rząd nie słucha, ale wręcz wycisza go, ośmiesza i konsekwentnie umniejsza jego wagę. Ani premier, ani minister edukacji Szumilas, przez pięć lat działania Rzecznika Praw Rodziców, nie znaleźli chwili (!) - by się z nimi spotkać. Inaczej: by spotkać się z NAMI, polskimi rodzicami, których jedynie reprezentuje ruch Elbanowskich…

Natomiast wypowiedzi przedstawicieli rządu na temat społecznego protestu są najzwyczajniej w świecie żenujące. Można odnieść wrażenie, że rodzicielski ruch to margines, że blisko milion podpisów powstało znikąd (względnie z kosmosu). A pod referendalnym wnioskiem podpisały się stare babcie, których problem nie dotyczy. Cytat z ostatniego wywiadu byłej minister edukacji (która jak widać frontu nie zmieniła i dzielnie broni własnych błędów oraz swej następczyni): „Podejrzewam, że te 800 tysięcy osób to nie są w stu procentach rodzice, którzy codziennie odprowadzają dzieci do szkoły i oglądają tę szkolną rzeczywistość. To są też babcie, dziadkowie, ludzie zaniepokojeni jakimś medialnym obrazem itd. Ci, do których dotarła medialna kampania. Ja jednak bardziej polegałabym na konkretnych analizach, które stwierdzają, że w którejś szkole coś jest nie tak”. Jednym słowem, nie należy ufać rodzicom (czy też babciom!) lecz… analizom. Bo najwyraźniej rodzic (babcia) to idiota, który uległ naciskom straszliwej i przebiegłej w formie i treści, propagandystce i antysystemowej wichrzycielce, Karolinie Elbanowskiej. (Zamiast, rzecz jasna, słuchać prosystemowej ekspertki, pani Superniani).

Premier idzie w zaparte. Oświadczył, że dzieci urodzone w pierwszej połowie 2008 r. pójdą do pierwszej klasy w roku 2014. Dzieci urodzone w drugiej połowie 2008 będą mogły wybrać między zerówką a szkołą. Jako matka dziecka urodzonego w lutym 2008, czuję się zawiedziona, niemal pozbawiona praw rodzicielskich do odpowiedzialnego wychowywania dzieci. Nie życzę sobie, żeby moja córka miała gorszy start w szkolnej rzeczywistości, nie chcę by musiała wybierać gimnazjum w wieku 12 lat, a liceum jako piętnastolatka! Tym samym - studia w wieku 18 lat. Nie rozumiem w końcu, dlaczego dziecko ma być dyskryminowane w stosunku do rocznikowych rówieśników? Moim obowiązkiem jest bronić własnego dziecka, ofiary rządu, przed ministerstwem i jego pomysłami. Dodajmy: przed kolejnym złym i patogennym pomysłem.

Ile jeszcze takich pomysłów przyjdzie nam, rodzicom i dzieciom, znosić? Czy ktokolwiek poniesie konsekwencje szafowania przyszłością i dobrem naszych dzieci? I w końcu pytanie jakże ważne, bo mocno na czasie: jakie będą losy referendum, o które zabiega tak wielka liczba rodziców? Biorąc pod uwagę dotychczasową postawę tego rządu, trudno o optymizm...

Buta premiera i ministerstwa edukacji względem społeczeństwa rośnie. I wylewa się ponad wszelką przyzwoitość. Frustracja i złość rodziców - kipi. Ten tygiel musi wybuchnąć i wybuchnie. Zapewne podczas wyborów. Boję się jednak, że mojej sześciolatki nie zdąży to uratować…


 


 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej