Zapisane na później

Pobieranie listy

Boże interwencje

Odniósł torbę, mówiąc: „Przypomniałem sobie, że kiedyś uratowała mi pani życie”

GOSC.PL

dodane 06.05.2013 15:04
0

Wdzięczna jestem Bogu za to, że wychowałam się w rodzinie katolickiej. Miałam wspaniałych rodziców, dziadków, katechetów, nauczycieli, spotkałam wielu ludzi „dobrej woli”. Jak wszyscy młodzi, szukałam i ja Odwiecznej Prawdy – Boga.

Pod koniec lat 60-tych uczestniczyłam w obozie wędrownym „tajnym” w Bieszczadach zorganizowanym przez znanego duszpasterza akademickiego. Był to wspaniały czas dzielenia się swoimi wątpliwościami, problemami z uczestnikami obozu, a przede wszystkim z naszym duszpasterzem, człowiekiem głębokiej wiary, mądrym, autentycznym, tzn. to, co mówił – a mówił z serca – to czynił.

Pewnego ranka zbudowaliśmy ołtarz polowy na polanie u wylotu stromej ścieżki prowadzącej na szczyt góry. W czasie Mszy św. (a było to już po Przeistoczeniu) usłyszeliśmy tętent dzikich koni biegnących prosto na nas. Strach ogarnął wszystkich. Tylko kapłan odezwał się krótko: Spokojnie! Przecież Bóg jest wśród nas. Zbijcie się ciasno wokół ołtarza. Kilkadziesiąt koni minęło nas, nikt nie był nawet draśnięty. Przyznaję się, że ja wtedy zasłoniłam sobie twarz rękami. Pod koniec Mszy św., kiedy kapłan zaintonował – „Pan z wami”, odpowiedzieliśmy głośno już z bardzo głęboką wiarą: „I z duchem twoim”. Wieczorem przy ognisku omawialiśmy, co kto przeżywał. Uzmysłowiliśmy sobie wszyscy, że Bóg żywy i prawdziwy jest wśród nas, a kapłan obecny jest nieodzowny, by jako duszpasterz nas zgromadził wokół Chrystusa, przybliżyć Go nam i podać. A wszyscy razem stanowimy wspólnotę – Kościół Boży.

Bożą obecność i działanie odczuwam na co dzień.

Kiedyś zostałam wezwana pilnie do domu chorego hospicyjnego. Udzieliłam pomocy, ale trzeba było wykupić receptę w aptece (nie miał kto, ani za co). Udałam się autobusem do dyżurnej apteki. Gdy wyszłam z autobusu, otoczyła mnie grupa młodzieńców i wyrwała torbę (a w niej dokumenty, pieczątka, recepty, pieniądze). Nie zdążyłam krzyknąć, a już ich nie było. Stanęłam jak wryta. Ludzi na ulicy też nie było, bo pora była późna i deszczowa. Pomyślałam w duchu: „Boże... co teraz??... Pacjentowi nie dostarczę leków, straciłam dokumenty, możliwość pracy, nie mam za co wrócić do domu (15 km)”. Nie było jeszcze komórek. Naraz zza węgła domu wyłoniła się postać i odniosła torbę, mówiąc „Tam jest wszystko. Przypomniałem sobie, że kiedyś uratowała mi pani życie”.

I jak tu nie wierzyć w Bożą obecność i interwencje tu i teraz... Zawsze, w codziennym szarym dniu.

Anna

1 / 1