Miłośnik bolszewików i zarazem ich ofiara prawdopodobnie znajdzie schronienie w ojczyźnie… bolszewików.
04.01.2013 07:31 GOSC.PL
Gerard Depardieu wielkim aktorem jest. Tak mówić wypada i zarazem – akurat w tym przypadku – niekoniecznie minąć się z prawdą. Ale nie o talencie aktorskim w tym miejscu mowa, tylko o perypetiach obywatelskich francuskiej gwiazdy ekranu.
Otóż ten niekryjący niegdyś swego podziwu dla Fidela Castro, a więc bolszewika z wyboru (bo raczej nie z przekonania, po prostu taka w latach 50. była koniunktura) Francuz i – jak się można domyślać po deklaracjach ideowych – wyborca socjalistów francuskich, zwanych w tym miejscu po prostu bolszewikami, padł niedawno ofiarą swoich politycznych idoli.
A mianowicie socjaliści rzeczywiście okazali się wierzyć w socjalizm, co w praktyce oznacza zawsze bolszewizm stosowany. A to chcieli wymusić na Kościele we Francji oddanie kościelnych budynków na rzecz bezdomnych (jakby Kościół nic w tej sprawie nie robił), grożąc – dosłownie – w oficjalnym liście do arcybiskupa Paryża, „mamy nadzieję, że nie będzie trzeba użyć argumentu siły”, a to znowu nałożyli drakoński 75 proc. podatek dla garstki najbogatszych obywateli, czyli „karę za sukces”, jak trafnie nazwał ten bolszewicki pomysł jeden z piewców socjalizmu, a zarazem jego ofiara, czyli… Gerard Depardieu. W efekcie aktor postanowił najpierw uciec z zameldowaniem do Belgii, a teraz okazało się, że skorzysta z zaproszenia samego Władimira Putina, a więc wychowanka najlepszych tradycji bolszewickich, który przyznał Francuzowi obywatelstwo rosyjskie. W ten sposób komedia – a w tych rolach Depardieu jest w miarę strawny - zatacza koło i dawny wyznawca bolszewizmu Castro, w ucieczce przed bolszewizmem stosowanym we własnej ojczyźnie, trafi na emigrację do ojczyzny bolszewizmu. Ot, internacjonalna logika dziejów.
Przeczytaj też:
Jacek Dziedzina