Zamiast bożonarodzeniowej stajenki w kościele stanęła antylaicka szopka. Trzej Królowie to Hitler, Stalin i Mao Zedong. Gubimy priorytety?
20.12.2012 09:40 GOSC.PL
Proboszcz florenckiej parafii San Felice in Pizza, ksiądz Gianfranco Rolfi wystawił w swoim kościele szopkę, która wywołała burzę. Jak sam ją określił, jest to szopka „przeciw laickiemu fanatyzmowi”. Konstrukcja ma niecodziennych jak na Boże Narodzenie bohaterów. Pojawiły się w niej zdjęcia takich postaci jak Hitler, Stalin, Mao Zedong oraz współczesnych, włoskich promotorów ateizmu. W tle widnieją napisy: „materializm”, „relatywizm”, zdjęcia bombowców i antyklerykalne hasło „zmiażdżcie nikczemność”.
Nietrudno się domyśleć, że pomysł księdza Rolfiego wzburzył opinię publiczną w gorącej Italii. Proboszcz jest jednak twardy jak skała: „ Musimy się przygotować na to, że zostaniemy zmiażdżeni, poniżeni i znieważeni przez te osoby. To oni dominują w kulturze, gospodarce, finansach” – podkreśla. W jednym z wywiadów zaznacza też, że ma prawo wyrazić to co myśli.
Tradycja „uaktualniania” kościelnych dekoracji nie jest nowością. Po 2010 r. w Polsce zdarzali się proboszczowie, którzy wśród symboli zmartwychwstania Pańskiego w Bożym grobie umieszczali fragmenty tupolewa. Choć nie znajdujemy ich w żadnym przekazie biblijnym, na pewno są na to silne argumenty z „tradycji”. Całe szczęście, że takie przypadki należą do mniejszości.
Być może florenckiemu proboszczowi chodziło o obronę wolności religii w coraz bardziej zlaicyzowanej Europie. Być może autorzy tupolewo-szopki kierowali się intencją wyjaśnienia prawdy. A jednak coś mi tutaj nie gra. Bo chęci może słuszne i szczere, ale środki jakby nietrafione. Nie ulega wątpliwości, że każdy kraj ma swojego Palikota, a chrześcijanom w Europie coraz bardziej pod górkę. Nie możemy pozwolić się zepchnąć za zaryglowane drzwi zakrystii w imię wykrzywionej tolerancji. Pytanie, czy akurat Boże Narodzenie i Wielkanoc są najlepszymi okazjami do drążenia tego tematu.
Jakiś czas temu pisałem o tym, że w ferworze walki o szacunek do chrześcijaństwa, zdarza się niekiedy zapominać o jego istocie. Jeden z komentatorów zarzucił mi wtedy, że nie mamy dziś tego komfortu, by pozwolić sobie na spokojne zagłębianie się w Ewangelię. Bo sytuacja w kraju trudna, bo Smoleńsk niewyjaśniony, bo chrześcijaństwo dyskryminowane. I trzeba z tym walczyć.
Nie mogę się z tym zgodzić. Trudno milczeć, kiedy w imię tolerancji do wszystkiego, zamyka się usta chrześcijanom i próbuje zabrać nam prawo głosu w debacie publicznej. Mamy prawo – właśnie jako wierzący w Chrystusa – będąc częścią społeczeństwa do wyrażania swojego zdania. To prawo musi być respektowane. Istnieje jednak takie ryzyko, że będziemy walczyć o nie tak bardzo, że zapomnimy po co w ogóle walczymy. Czas świętowania przeznaczymy na walkę o prawo do świętowania. Koło się zamknie. I umknie nam treść, to co najistotniejsze. Przeoczymy narodzone Dzieciątko, które przecież nie będzie się nam narzucać. I po co wtedy cała ta walka?
Sytuacja z włoską szopką przypomniała mi historyjkę o pewnym krzyżowcu, który po zakończonej, zwycięskiej krucjacie, nie wiedział co ze sobą zrobić. Zapytał starego mnicha, gdzie może teraz znaleźć wrogów chrześcijan. Pustelnik odpowiedział, że przecież odbili Jerozolimę i nadszedł czas świętowania. Teraz mogą założyć w Ziemi Świętej Królestwo Niebieskie. Nie musi już z nikim walczyć, tylko cieszyć się pokojem i bliskością Pana. Gdy rycerz usłyszał odpowiedź mnicha, odszedł pełen goryczy.
Wojciech Teister