Nowy numer 20/2024 Archiwum

Prokuratura mataczy?

W tłumaczeniu prokuratorów o obecności o trotylu na wraku prezydenckiego TU-154 jest tyle sprzeczności, że sami podważają swoją wiarygodność.

Konferencja prasowa Wojskowej Prokuratury z 30 października na temat obecności trotylu na wraku prezydenckiego samolotu miała zaprzeczyć informacji, jaką podała w tym dniu „Rzeczpospolita”, że zespół polskich biegłych pirotechników, który przez miesiąc badał szczątki samolotu, wykrył na nich ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokurator płk. Ireneusz Szeląg stwierdził wówczas: „Nie jest prawdą, że w wyniku przeprowadzonych czynności i badań stwierdzono, że na próbkach zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła znajdują się ślady trotylu, jak i nitrogliceryny. Nie stwierdzono również takich substancji na centropłacie samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem”. I dodał: „Wyników takich nie przyniosło również badanie miejsca katastrofy, gdzie jakoby odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu”. Ale w dalszej części swojej wypowiedzi zaznaczył, że znalezione ślady „mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych”, jednak urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. Zapowiedział też, że ostateczne wyniki badań poznamy za pół roku.

Tymczasem na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości, 5 grudnia, naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak stwierdził: „Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi”. I dodał: „te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały, pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny”. A płk. Szeląg, który kilka tygodni wcześniej stwierdził, że na wraku nie wykryto trotylu, dodał, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT na detektorze „nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu”.

Dla pełnego obrazu istotna jest wypowiedź obecnego na posiedzeniu komisji Jana Bokszczanina (zob.:"Jeżeli sprzęt wykrył trotyl..."), który jest producentem urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych. Powiedział on: „nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji. To urządzenie może być w jakiś sposób zatkane. Urządzenie wykrywa śladowe ilości trotylu, ale może być zatkane innymi substancjami. Wtedy wariuje, ale nie tak, że pokazuje trotyl. Zachowuje się po prostu w sposób niezwykle niestabilny. To się dzieje jedynie przy dużym nasyceniu innymi związkami. (…) Natomiast w warunkach naturalnych, gdy mamy do czynienia ze śladowymi nawet ilościami - detektor 3M rozpoznaje jedną cząstkę trotylu w 100 miliardach innych cząsteczek, to urządzenie pokazuje wykrytą substancję. Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero”. Dodał, że inną kwestią jest, w jaki sposób na danym miejscu trotyl się znalazł i to jest sprawa do ustalenia przez prokuraturę. Bokszczanin ujawnił przy tym, że takich detektorów (na licencji rosyjskiej) używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te „nie byłyby kupowane i takie drogie”. Wyjaśnił też, że jeśli detektor wykrył materiał wybuchowy, to nie trzeba pół roku, lecz godzinę, dwie, aby za pomocą spektrometrii masowej albo chromatografii stwierdzić, czy tam był materiał wybuchowy.

Zestawienie wypowiedzi prokuratora Szeląga z 30 października, z tym co mówił on i prokurator Artymiak 5 grudnia pokazuje istotne sprzeczności. Najpierw mówią, że biegli trotylu nie stwierdzili, a tylko wysokoenergetyczne substancje, a kilka tygodni później, że na czytnikach detektorów pojawił się napis TNT, który oznacza trotyl. Jednak według prokuratorów taki napis wcale nie musi oznaczać trotylu, tylko jego cząsteczki. To tłumaczenie jest co najmniej mętne i budzi poważne wątpliwości. Pogłębia je wypowiedź producenta detektoru, który stwierdza jednoznacznie, że jeśli urządzenie pokazało trotyl, to znaczy, że on był. To stwierdzenie kompletnie podważa wypowiedzi prokuratorów, że trotylu tam nie było.

Sprawa jest bardzo poważna. Z jednej strony chodzi o ustalenie prawdy w sprawie, która wzbudza olbrzymie emocje społeczne, a zachowanie prokuratorów tylko te emocje nasilają. Nie można też zapominać, że stwierdzenia prok. Szeląga doprowadziły do zwolnienia redaktora naczelnego Rzeczpospolitej i części dziennikarzy, a w dalszej kolejności także do zniszczenia tygodnika „Uważam Rze”, nie mówiąc o skutkach politycznych. Po publikacji w dzienniku, a przed konferencją prokuratorów, Jarosław Kaczyński stwierdził, że osoby, które zginęły w Smoleńsku, zostały zamordowane, a po zdementowaniu informacji Rzeczpospolitej przez prokuratorów, Donald Tusk oznajmił, że z taką pozycją nie sposób sobie ułożyć życia w jednym państwie. Gdyby prokuratorzy w dniu publikacji Rzeczpospolitej powiedzieli to, co 5 grudnia na sejmowej komisji, sprawy zapewne potoczyłyby się inaczej. Nie byłoby pretekstu do czystek w Rzeczpospolitej, ale w poważnych tarapatach znalazłby się rząd. Jeśli zastosujemy tu rzymską zasadę prawniczą qui bono - kto skorzystał, na takim przedstawieniu sprawy przez prokuraturę 30 października, na pewno można powiedzieć, że rząd.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Bogumił Łoziński

Zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Polska”.
Pracował m.in. w Katolickiej Agencji Informacyjnej jako szef działu krajowego, oraz w „Dzienniku” jako dziennikarz i publicysta. Wyróżniony Medalem Pamiątkowym Prymasa Polski (2006) oraz tytułem Mecenas Polskiej Ekologii w X edycji Narodowego Konkursu Ekologicznego „Przyjaźni środowisku” (2009). Ma na swoim koncie dziesiątki wywiadów z polskimi hierarchami, a także z kard. Josephem Ratzingerem (2004) i prof. Leszkiem Kołakowskim (2008). Autor publikacji książkowych, m.in. bestelleru „Leksykon zakonów w Polsce”. Hobby: piłka nożna, lekkoatletyka, żeglarstwo. Jego obszar specjalizacji to tematyka religijna, światopoglądowa i historyczna, a także społeczno-polityczna i ekologiczna.

Kontakt:
bogumil.lozinski@gosc.pl
Więcej artykułów Bogumiła Łozińskiego