Dlaczego obawiam się, że 11 listopada będzie zadyma? Bo lewica bardzo jej potrzebuje.
07.11.2012 12:36 GOSC.PL
Poruszył mnie zamieszczony na naszym portalu tekst mojego redakcyjnego kolegi, Wojtka Teistera, o „Porozumieniu 11 Listopada” – grupie ludzi stawiających sobie za cel blokowanie Marszu Niepodległości. Wojtek jest oburzony – i słusznie – zarówno hasłami, które głoszą lewacy, jak i metodami, które stosują. Chciałbym dodać do tego tekstu moją hipotezę, dlaczego „Porozumienie 11 Listopada” robi to, co robi i dlaczego – moim zdaniem – nie może postępować inaczej.
Lewica (mam tu na myśli lewicę postkomunistyczną, tzw. lewica liberalna to „inna para kaloszy”) od czasów bankructwa marksizmu cierpi na brak jakiejkolwiek idei o charakterze pozytywnym, która mogłaby zmobilizować do działania więcej osób niż tylko garstkę aktywistów. Można głosić na przykład, że geje powinni mieć prawo do adopcji dzieci, a aborcja i eutanazja powinny być „na życzenie”, ale nawet dla lewaków nie są to idee na tyle atrakcyjne, by ich jakoś poruszyły i porwały. Lewacy nie mają też żadnego pomysłu na Polskę, słowa „ojczyzna” i „naród” to dla nich tylko pusto brzmiące slogany. Uwiąd idei lewicowych dobrze pokazuje fiasko tzw. Kolorowej Niepodległej – ubiegłorocznej manifestacji lewicy na 11 listopada.
Lewaccy działacze nie mają nic do zaproponowania swoim potencjalnym zwolennikom. Jedyna idea, która może ożywić lewackiego trupa ma charakter negatywny: lewaków może zmobilizować tylko wizja potężnego, mrocznego wroga, który dybie. Dybie na cokolwiek, kluczowe znaczenie ma tu słowo „dyskryminacja”. Wrażliwy społecznie lewak na pewno stanie w obronie „prześladowanego geja” czy „zatruwanego środowiska”. Dlatego niektórzy działacze lewaccy proponują, by szlak ich tegorocznej manifestacji wiódł śladem ofiar homofobii, dyskryminacji i nietolerancji – jakkolwiek komicznie by to nie brzmiało.
Działacze lewicy ostatecznie zrozumieli sytuację podczas ostatnich wyborów, kiedy próbujący mówić pozytywnie Grzegorz Napieralski poniósł kompletne fiasko, a straszący „wszechpotężnym, groźnym Kościołem” Janusz Palikot odniósł sukces.
Lewica potrzebuje wroga jak kania dżdżu. Bez wroga więdnie i zamiera. Idealnym wrogiem jest oczywiście „faszysta”. Po pierwsze dlatego, że faszysta bardzo źle się w Polsce kojarzy i nic nie trzeba wyjaśniać. A po drugie – o czym pisze Wojtek Teister – lewicy już dawno udało się w ludzkiej świadomości skojarzyć faszystów z prawicą.
Problem lewicy polega na tym, że prawdziwego faszystę w Polsce niełatwo spotkać. Trzeba więc go zatem wykreować.
Stawiam więc tezę: lewica nie chce zablokować Marszu Niepodległości. Nie chodzi jej o zastraszenie prawicy i zmuszenie jej do milczenia. Chce za wszelką cenę sprowokować zamieszki, żeby przekonać swój potencjalny elektorat, że faszyzm w Polsce jednak istnieje i trzeba zewrzeć szeregi żeby się przed nim bronić. Jeżeli przy Marszu będą się kręcić jacyś kibole szukający okazji do bójki, lewica natychmiast postara się ich sprowokować. Potem przylepi im łatkę „faszystowskiej bojówki” i będzie głosić, że „odsłoniła prawdziwe oblicze prawicy”. Łączny elektorat SLD i Ruchu Palikota to prawie 20 procent wyborców. Jest więc o co walczyć.
Leszek Śliwa