No to jeszcze raz: jestem przeciwko Konwencji! Jestem też przeciwko przemocy domowej!
06.07.2012 13:31 GOSC.PL
Tytuł oczywiście groteskowy. A chodzi o zapowiedź pana premiera, dotyczącą ratyfikacji Konwencji Rady Europy ws. zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Informację taką podała Katolicka Agencja Informacyjna (przeczytaj tekst Polska podpisze groźną konwencję).
Sympatyczna, medialna rozmówka:
- Jesteś za konwencją?
- Nie.
- No to jesteś za biciem kobiet, maltretowaniem dzieci, wyzyskiem, ciemiężeniem maluczkich i innymi takimi!
- Ależ oczywiście, że nie!
- Ależ tak! Bo kto nie jest z nami, jest przeciwko nam, kobietom i dzieciom! A może i przemoc stosuje! Bestia!
Tak z grubsza, z groteskowym, przykrym nieco przymrużeniem oka, wyglądała debata publiczna na temat Konwencji Europy ws. zapobiegania i zwalczania przemocy domowej. Głosy, które mówiły Konwencji stanowcze „nie”, marginalizowano, ośmieszano, prawie wrzucano do wora z napisem „babski bokser”. A konkretne i poważne argumenty „przeciw” w mainstreamowych mediach właściwie się nie pojawiały. Przeciwnicy konwencji mogli się swobodnie wypowiedzieć niemal wyłącznie w mediach katolickich lub prawicowych. Nie dziwota więc, że osoby „łykające” jedynie słuszny, medialny przekaz, komentowały przeciwników m.in. tymi słowami (z forum gosc.pl): „smutne jest, że katolicka gazeta nie chce, aby przeciwdziałano przemocy wobec kobiet. Przecież te zastrzeżenia co do Konwencji to wydumane "nie bo nie".
Otóż po pierwsze: katolicka gazeta jak i ogromna większość Polaków - opowiadają się stanowczo przeciwko przemocy. A po drugie - nasze obawy względem konwencji, argumenty przeciw, to bynajmniej nie są „wydumane nie bo nie”…
Więc przypomnijmy je raz jeszcze. A jako przypomnienie zacytuję wypowiedź dr Agnieszki Nogal dla papierowego Gościa Niedzielnego. Dr Nogal jest… feministką z Uniwersytetu Warszawskiego:
„Otóż z Konwencją, gotowym dokumentem, jest tak, że nie można do niego zgłaszać poprawek, zmieniać. Konwencję można albo przyjąć w całości, albo odrzucić. Europa locuta – causa finita. Zaznaczę, że Konwencja jako całość jest rozsądnym dokumentem. Jednak, jak mówi sympatyczne powiedzonko, diabeł tkwi w szczegółach. I w tym przypadku jest podobnie: co najmniej dwa przepisy w Konwencji są dyskusyjne. Po pierwsze: Konwencja zawiera określenie płci z perspektywy gender. Tymczasem wprowadzanie radykalizmu do dokumentów prawnych jest niepotrzebne i szkodzi. Po drugie: zapisy Konwencji zobowiązują państwa, które ją podpiszą, do określonych działań w kwestii promocji zachowań seksualnych w szkołach. Szkoły, placówki oświatowe zobowiązuje się do promocji materiałów dydaktycznych na temat kwestii takich jak „niestereotypowe role płci”. Jednym słowem, to do państwa będzie należało promowanie zachowań „niestereotypowych”. A to jest niefortunne rozwiązanie, bo (pomijam tu sprawy światopoglądowe) promocja państwa powinna uwzględniać tradycyjnie zdefiniowaną rodzinę, w której rodzą się dzieci. Dodam, co było wielokrotnie już omawiane, że traktowanie płci jako „społecznie skonstruowanej” jest także sprzeczne z polską konstytucją”. Tyle pani feministka…
Podobnych argumentów używały organizacje kobiece, rodzinne, fundacje (m.in. Fundacja Mamy i Taty, Stowarzyszenie Amicta Sole, Stowarzyszenie Rodzin Dużych 3 plus, Polski Związek Kobiet Katolickich i wiele innych). Apelowały do premiera wielokrotnie o to, by Polska konwencji nie podpisywała. Tym bardziej, że przecież polskie prawo zawiera wiele rozwiązań chroniących kobiety i dzieci. A nawet jeśli nie działają idealnie - czy nie lepiej zadbać o ich stosowanie i poprawę sytuacji ofiar niż niejako „przy okazji” wprowadzania konwencyjnych rozwiązań, wprowadzać tylnymi drzwiami rozwiązania niszczące tradycyjny model rodziny?
Pan premier, jak to człowiek zgody i publicznego konsensusu, nawet się z tymi organizacjami spotkał. I wysłuchał... A choć, co prawda, nie bardzo wierzyłam od początku w powodzenie tych „konsultacji”, to jednak pozostawała jakaś nadzieja na zdrowy rozsądek i działanie zgodne z interesem rodziny…
A skąd się wziął ten brak wiary w siłę „szerokich, społecznych konsultacji”? Z dwóch prostych przyczyn: po pierwsze wcześniejsze konsultacje w wielu społecznie ważkich sprawach były zwykłą polityczną pianą: posłuchamy was, posłuchamy, uśmiechniemy się. I swoje zrobimy. A po drugie - konsultacje z organizacjami opowiadającymi się przeciwko konwencji odbyły się tuż po tym, gdy na głowę premiera spadła krytyka za słuchanie wyłącznie jednej strony debaty: Kongresu Kobiet. Kongresu Kobiet, który uzurpuje sobie prawa do wypowiadania się głosem wszystkich polskich kobiet. Tymczasem, śmiem twierdzić, głos Kongresu jest bardziej nagłośniony, niż realnie głośny. Potwierdzają to dziesiątki tysięcy listów - przeciwników Konwencji, które za pośrednictwem Fundacji Mamy i Taty Polki i Polacy wysyłają do premiera… Jak widać, mogą wysyłać do woli… Jednym słowem, pan premier głosu kobiet, i głosu ludu, słucha. Tyle, że głosu wybranego. Pozostałych kobiet, choćby większości, „słucha” medialnie, czyli pod okiem kamer, dla dobrego, PR-owskiego wrażenia…
Na końcu listu przeciwników Konwencji czytamy: „uznam ewentualne podpisanie Konwencji za działanie motywowane założeniami czysto ideologicznymi i czyn w najwyższym stopniu szkodliwy dla demokratycznego państwa prawa, na straży którego, z woli wyborców, stać mają naczelne organy państwa polskiego”. Coraz bardziej należy się obawiać, że już ideologia przysłoniła zasady demokratycznego państwa… oraz zdrowy rozsądek naszych mocodawców.
Co się stanie, gdy Konwencja zostanie jednak przez Polskę (rząd, nie obywateli!) podpisana? Do końca nie wiadomo, jakie (negatywne) zmiany może powodować w prawie. Jednak na pocieszenie, również cytat z dr Agnieszki Nogal: „To od naszego państwa będzie naprawdę zależało, w jaki sposób zostaną zinterpretowane poszczególne wymagania. Zresztą były już sytuacje, w których albo Rada Europy albo Unia Europejska nakazywała coś państwom, a one zupełnie się tym nie przejmowały. Oczywiście bez jakichkolwiek konsekwencji. Rada Europy czy Unia Europejska są strukturami słabymi politycznie. Często efektem podobnych dokumentów jest nie tyle presja prawna, co presja… medialna, aktywizująca przedstawicieli pewnych środowisk. I dopiero ta presja wymusza pewne działania na rządzących”.
Agata Puścikowska