6 maja Grecję czekają najważniejsze wybory od 40 lat. Mogą je wygrać ekstremiści.
04.05.2012 19:40 GOSC.PL
W najbliższą niedzielę, 6 maja, Grecy pójdą do urn. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że to najważniejsze wybory od 1974 roku, kiedy to odbyło się pierwsze głosowanie po obaleniu wojskowej dyktatury. W przyspieszonej elekcji wybiorą nowy parlament, który z kolei wybierze nowy rząd. Obecny, kierowany przez Lucasa Papademosa, ma właściwie za zadanie administrować kraj w czasie do wyborów i pilnować realizowania międzynarodowych ustaleń mających pomóc krajowi wyjść z głębokiego kryzysu.
A nie są to zadania łatwe. Cięcia budżetowe, obniżki pensji, premii i świadczeń socjalnych zachęciły skrajną lewicę i nacjonalistów do protestów. Które nierzadko kończą się rozruchami. Rząd Papademosa popiera egzotyczna koalicja złożona z centroprawicowej Nowej Demokracji (ND), Panhelleńskiego Ruchu Socjalistycznego (PASOK) i narodowców z Ludowego Zgromadzenia Prawosławnego (LAOS). Sojusz dwóch partii od dziesięcioleci walczących przede wszystkim ze sobą nawzajem (ND i PASOK) oraz greckiego odpowiednika skrajnego skrzydła Ligi Polskich Rodzin nie może współrządzić latami.
Trudno wróżyć z sondaży, bowiem greckie prawo zabrania ich publikację dwa tygodnie przed wyborami. Nie jest wykluczone, że w niedzielę wyborcy pozostawią go przy władzy. Będzie to jednak pyrrusowe zwycięstwo – ostatnie sondaże z 20 kwietnia wskazują na zwycięstwo ND, która uzyska zaledwie nieco ponad 20 proc. głosów. Drugie miejsce prawdopodobnie zajmie PASOK, jednak tracąc 2/3 głosów z ubiegłych wyborów, mając jedynie kilka mandatów więcej niż trzecia w stawce, Koalicja Radykalnej Lewicy. Dotychczasowy sojusz rządowy może mieć raptem kilka mandatów przewagi nad opozycją – a i to tylko dzięki specyficznemu zapisowi w greckiej ordynacji, która między stronnictwa, które przekroczą 3-procentowy próg wyborczy, dzieli 250 mandatów, zaś dodatkowe 50 dając zwycięskiemu ugrupowaniu w formie premii.
Prawdziwym zwycięzcą wyborów mogą okazać się skrajności. Do obecności lewackich radykałów w greckim parlamencie obywatele zdążyli się już przyzwyczaić (zresztą sami na nich głosują); po tych wyborach w ławach poselskich zasiadać będą komuniści i radykalni socjaliści z aż trzech partii. Nowością będzie wejście do parlamentu dwóch ugrupowań nacjonalistycznych – Niezależnych Greków, będących odłamem Nowej Demokracji oraz skrajnie nacjonalistyczny, powiązany ze środowiskami skinheadowskimi Złoty Świt. Jeśli doliczymy do tego stronnictwo narodowo-prawosławne, Zielonych i liberałów z Sojuszu Demokratycznego zauważymy, że Grecy sprezentują sobie parlament podzielony jak dawno. Prawdziwy parlament doby kryzysu.
Czy rozdrobniony rząd mając po drugiej stronie roszczeniową i ekstremistyczną opozycję, zaś za murami parlamentu demonstracje i walki uliczne będzie w stanie uchwalać trudne, choć konieczne reformy?
Greckie wybory mogą okazać się jednymi z ciągu europejskich elekcji, w których na sile nabierają populistyczni radykałowie. W wyborach prezydenckich we Francji trzecie miejsce zajęła Marine Le Pen z Frontu Narodowego zdobywając 18 proc. głosów, czwarte - Jean-Luc Mélenchon z komunizującego Frontu Lewicy. Wiele wskazuje na to, że w Holandii we wrześniu drugie miejsce zajmie założona niegdyś przez maoistów Partia Socjalistyczna, a co piąty głos uzyska antyimigrancka (w tym antypolska) Partia na rzecz Wolności. Establishmentowe partie środka tracą na znaczeniu, podobnie jak w Europie XX-lecia międzywojennego. Patrząc na ich konkurentów z obrzeży sceny politycznej i pamiętając lekcje historii – jest się czego obawiać.
Stefan Sękowski